Długo nie mogłem zebrać
się w sobie, żeby coś tutaj napisać, aż w końcu dość się
nazbierało we mnie żółci, żeby musieć ją wypluć. Obejrzałem
mecz Borussii z Realem, ale nie wiedzieć czemu, wybrałem komentarz
w wydaniu Nsport. Może jestem sam sobie winny, ale kilka razy nie
wytrzymałem i wyciszyłem mecz.
Po boisku biegały dwie
drużyny – jedna z Niemiec, druga z Hiszpanii. Fakt, w tej
niemieckiej było dwóch Polaków. Tylko czy to jest dostateczny
powód, żeby traktować ten mecz jako starcie Realu Madryt z całą
Polską? Komentator informował mnie o każdym stęknięciu i
jęknięciu Lewandowskiego – nieważne czy ten był przy piłce,
czy też nie. Szkoda, że tak rzadko pokazywali naszego snajpera na
zbliżeniach, bo może doczekałbym się też próby czytania z ruchu
warg.
Piszczek po
kilkudziesięciu minutach gry zrobił swoją bodaj drugą
konkretniejszą ofensywną akcję, a komentator orzekł "Teraz
Mourinho widzi, co stracił.". Miałem wrażenie, że komentator
kilkadziesiąt minut przesiedział jak na szpilkach w oczekiwaniu na
tę jedną, w miarę udaną akcję, żeby rzucić tym tekstem.
Ale na dobrą sprawę nie
chodzi mi o ten nieszczęsny komentarz. Chodzi mi o podejście
mediów, dziennikarzy, a nawet kibiców do całej sprawy. Naprawdę
nie przeszkadza mi zwycięstwo Borussii nad Realem, choć wolę tę
drugą drużynę. Nie stoją mi kością w gardle dobre wyniki
Polaków – życzę im jak najlepiej.
Tylko czy jako kibic
piłkarski muszę być skazany na wszechobecny zachwyt Borussią? Czy
muszę ciągle czytać i słuchać o "polskiej" drużynie i
"polskich" sukcesach? To jest drużyna NIEMIECKA i nie
chodzi mi tylko o federacyjną przynależność do DFB. W podstawowym
składzie Borussii w środowy wieczór wybiegło ośmiu Niemców!
Jeżeli to Polska ograła
Real, to Niemcy byli świadkami Derbów Vaterlandu. Oto starł się
mistrz RFN z najlepszą niemiecką drużyną na świecie – Realem
Madryt. Wszak tam też gra dwóch Niemców, a ich rola w zespole jest
nie mniejsza niż Piszczka czy Lewandowskiego.
Czy każdy Niemiec, ze
względu na dwójkę Ozil – Khedira, kibicuje Realowi, choćby w
ramach Primera Division? Dlaczego więc my musimy aż tak się
ekscytować Borussią? Tak, nasze drużyny pucharowe, delikatnie
rzecz ujmując, poległy. Ale nie oszukujmy się - jesteśmy do tego
w jakimś stopniu przyzwyczajeni.
W każdym sezonie
przychodzi taki moment, że polskich drużyn w grze już nie ma. A
nawet jak są, to przeważnie nie cieszą się takim
zainteresowaniem, jak teraz Borussia. I jakoś jesteśmy w stanie to
przetrwać. Oglądamy Barcelony, Reale, Milany, Intery i wszelkiej
maści Manchestery. Mamy swoje sympatie i nawet jak po przeciwnej
stronie wybiegnie jakiś Polak, przeważnie w bramce, to jakoś to
nie wpływa na nasz odbiór widowiska. Dlaczego nagle dwóch czy
trzech piłkarzy ma zmieniać to nastawienie?
Jeszcze żeby to były
gwiazdy godne swojej sławy. Taki Małysz na swoją małyszomanię
zapracował sukcesami przez wielkie "S", on w swojej
dyscyplinie był najlepszy na świecie. Kubica? Może nie wygrywał
tak często, ale znalazł się w niezwykle prestiżowym gronie.
Obecnie na przestrzeni dekady liczba kierowców uczestniczących w
zawodach może oscyluje wokół setki, a spora część to efemerydy
pojawiające się na kilka wyścigów.
Graczy, którzy co roku
startują na tym poziomie Ligi Mistrzów, można liczyć w setkach.
Graczy, którzy strzelili bramkę przeciwko Realowi, można liczyć w
setkach. Kilku naszych piłkarzy dobrnęło na sam szczyt tych
rozgrywek, a nie wiem czy narodowa euforia wokół nich była choćby
bliska tej towarzyszącej Polakom w Borussii.
Pal licho, że piłka
nożna to sport zespołowy. Że triumfy odnoszą drużyny, a nie
pojedynczy piłkarze. Taki Messi w barwach Osasuny raczej mistrzostwa
by nie zdobył, na razie z naszpikowaną gwiazdami Argentyną jeszcze
niczego nie wygrał. Ale Lewandowski to prawdziwy mag futbolu. Sam w
pojedynkę powalił na kolana Real. No dobra, Piszczek mu trochę
pomógł.
Co mnie gryzie
najbardziej? To wszystko dzieje się kilka miesięcy po Euro 2012. Na
Euro wystąpiła o wiele bardziej polska drużyna niż Borussia.
Nazywała się Polska i zawiodła na całej linii. Czy tam grał
jakiś inny Piszczek? Jakiś inny Lewandowski? Borussia z Piszczkiem,
Lewandowskim i 8 Niemcami odniosła "POLSKI" triumf nad
Realem.
Polska z Piszczkiem,
Lewandowskim i 9 innymi zawodnikami legitymującymi się polskim
obywatelstwem przegrała z Czechami... Ale to nie była Polska - to
był PZPN, dziwny, antypolski twór. Zresztą na turnieju grał taki
Obraniak – to w ogóle nie Polak. Tzn. wtedy nie był Polakiem, bo
jak zacentrował do Glika z Anglią, to już był Polakiem pełną
gębą.
Tak narzekam, narzekam –
a tak naprawdę chcę jednej prostej rzeczy. Obiektywności. Mecz,
który obejrzałem, to zasłużone, choć trochę wymęczone,
zwycięstwo gospodarzy po nieszczególnie atrakcyjnym widowisku.
Borussia wygrała przede wszystkim za sprawą dobrej organizacji gry
i wyjątkowo małej, jak na ten zespół, liczby błędów własnych
w defensywie. Drugim największym atutem Borussii tego dnia była
słaba gra Realu, który atakował bez pomysłu i wobec konieczności
wystawienia Essiena, nie miał w ogóle lewego skrzydła.
Lewandowski strzelił
bramkę i jak to mówią – chwała mu za to. Tylko jakby tego nie
wykorzystał, to by cały Dortmund i pół Niemiec wieszało na nim
psy – nie bez racji. Poza tym gdzieś tam się pokręcił, trochę postraszył obrońców – piłki
za bardzo nie powąchał, a jak już miał ją pod nogami, to często
ją tracił. Nie winię go, bo przeważnie nie miał z kim pograć,
ale herosa z Dortmundu z niego nie róbmy.
Piszczek też nic
wielkiego nie zagrał. Ani z przodu, ani z tyłu furory nie zrobił.
Rywale po jego stronie ułatwiali mu sprawę, nie wykorzystywali
szerokości boiska, a i tak sporo dośrodkowań przepuścił. Z
przodu grał na przesuniętego tam ze środka pola Essiena, a też za
dużo zagrożenia nie stworzył.
W meczu były raptem dwie
sytuacje, a padły trzy bramki. Dwa pierwsze gole to długie podania
ze środka pola i złapana w złym ustawieniu defensywa. Zwycięski
gol padł po za krótkim piąstkowaniu bramkarza i niezrozumiałej
luce w kryciu na przedpolu. Poza tym obie drużyny bardziej martwiły
się jak nie strzelić gafy w tyłach, niż jak coś wbić do siatki
rywali. Niby atakowały, ale cały czas szykowały się do obrony.
I tyle - nasi zagrali,
nasi pomogli, Borussia wygrała i ma szansę wyjść z bardzo trudnej
grupy. Gdyby kluczową postacią meczu był Reus, to chcę słuchać
i czytać o Reusie. Gdyby bohaterem został Weidenfeller, to o nim ma
być mowa. Kiedy na zwycięstwo pracuje drużyna jako kolektyw, to to
trzeba w transmisji i artykułach zaakcentować. I nie doszukujmy się
sukcesów na siłę, kiedy nie mamy tych prawdziwych, nie szukajmy
„polskich” drużyn, kiedy te polskie zawodzą, bo to zwyczajna
wieś.