środa, 24 października 2012

Borussiomania

Długo nie mogłem zebrać się w sobie, żeby coś tutaj napisać, aż w końcu dość się nazbierało we mnie żółci, żeby musieć ją wypluć. Obejrzałem mecz Borussii z Realem, ale nie wiedzieć czemu, wybrałem komentarz w wydaniu Nsport. Może jestem sam sobie winny, ale kilka razy nie wytrzymałem i wyciszyłem mecz.

Po boisku biegały dwie drużyny – jedna z Niemiec, druga z Hiszpanii. Fakt, w tej niemieckiej było dwóch Polaków. Tylko czy to jest dostateczny powód, żeby traktować ten mecz jako starcie Realu Madryt z całą Polską? Komentator informował mnie o każdym stęknięciu i jęknięciu Lewandowskiego – nieważne czy ten był przy piłce, czy też nie. Szkoda, że tak rzadko pokazywali naszego snajpera na zbliżeniach, bo może doczekałbym się też próby czytania z ruchu warg.

Piszczek po kilkudziesięciu minutach gry zrobił swoją bodaj drugą konkretniejszą ofensywną akcję, a komentator orzekł "Teraz Mourinho widzi, co stracił.". Miałem wrażenie, że komentator kilkadziesiąt minut przesiedział jak na szpilkach w oczekiwaniu na tę jedną, w miarę udaną akcję, żeby rzucić tym tekstem.

Ale na dobrą sprawę nie chodzi mi o ten nieszczęsny komentarz. Chodzi mi o podejście mediów, dziennikarzy, a nawet kibiców do całej sprawy. Naprawdę nie przeszkadza mi zwycięstwo Borussii nad Realem, choć wolę tę drugą drużynę. Nie stoją mi kością w gardle dobre wyniki Polaków – życzę im jak najlepiej.

Tylko czy jako kibic piłkarski muszę być skazany na wszechobecny zachwyt Borussią? Czy muszę ciągle czytać i słuchać o "polskiej" drużynie i "polskich" sukcesach? To jest drużyna NIEMIECKA i nie chodzi mi tylko o federacyjną przynależność do DFB. W podstawowym składzie Borussii w środowy wieczór wybiegło ośmiu Niemców!

Jeżeli to Polska ograła Real, to Niemcy byli świadkami Derbów Vaterlandu. Oto starł się mistrz RFN z najlepszą niemiecką drużyną na świecie – Realem Madryt. Wszak tam też gra dwóch Niemców, a ich rola w zespole jest nie mniejsza niż Piszczka czy Lewandowskiego.

Czy każdy Niemiec, ze względu na dwójkę Ozil – Khedira, kibicuje Realowi, choćby w ramach Primera Division? Dlaczego więc my musimy aż tak się ekscytować Borussią? Tak, nasze drużyny pucharowe, delikatnie rzecz ujmując, poległy. Ale nie oszukujmy się - jesteśmy do tego w jakimś stopniu przyzwyczajeni.

W każdym sezonie przychodzi taki moment, że polskich drużyn w grze już nie ma. A nawet jak są, to przeważnie nie cieszą się takim zainteresowaniem, jak teraz Borussia. I jakoś jesteśmy w stanie to przetrwać. Oglądamy Barcelony, Reale, Milany, Intery i wszelkiej maści Manchestery. Mamy swoje sympatie i nawet jak po przeciwnej stronie wybiegnie jakiś Polak, przeważnie w bramce, to jakoś to nie wpływa na nasz odbiór widowiska. Dlaczego nagle dwóch czy trzech piłkarzy ma zmieniać to nastawienie?

Jeszcze żeby to były gwiazdy godne swojej sławy. Taki Małysz na swoją małyszomanię zapracował sukcesami przez wielkie "S", on w swojej dyscyplinie był najlepszy na świecie. Kubica? Może nie wygrywał tak często, ale znalazł się w niezwykle prestiżowym gronie. Obecnie na przestrzeni dekady liczba kierowców uczestniczących w zawodach może oscyluje wokół setki, a spora część to efemerydy pojawiające się na kilka wyścigów.

Graczy, którzy co roku startują na tym poziomie Ligi Mistrzów, można liczyć w setkach. Graczy, którzy strzelili bramkę przeciwko Realowi, można liczyć w setkach. Kilku naszych piłkarzy dobrnęło na sam szczyt tych rozgrywek, a nie wiem czy narodowa euforia wokół nich była choćby bliska tej towarzyszącej Polakom w Borussii.

Pal licho, że piłka nożna to sport zespołowy. Że triumfy odnoszą drużyny, a nie pojedynczy piłkarze. Taki Messi w barwach Osasuny raczej mistrzostwa by nie zdobył, na razie z naszpikowaną gwiazdami Argentyną jeszcze niczego nie wygrał. Ale Lewandowski to prawdziwy mag futbolu. Sam w pojedynkę powalił na kolana Real. No dobra, Piszczek mu trochę pomógł.

Co mnie gryzie najbardziej? To wszystko dzieje się kilka miesięcy po Euro 2012. Na Euro wystąpiła o wiele bardziej polska drużyna niż Borussia. Nazywała się Polska i zawiodła na całej linii. Czy tam grał jakiś inny Piszczek? Jakiś inny Lewandowski? Borussia z Piszczkiem, Lewandowskim i 8 Niemcami odniosła "POLSKI" triumf nad Realem.

Polska z Piszczkiem, Lewandowskim i 9 innymi zawodnikami legitymującymi się polskim obywatelstwem przegrała z Czechami... Ale to nie była Polska - to był PZPN, dziwny, antypolski twór. Zresztą na turnieju grał taki Obraniak – to w ogóle nie Polak. Tzn. wtedy nie był Polakiem, bo jak zacentrował do Glika z Anglią, to już był Polakiem pełną gębą.

Tak narzekam, narzekam – a tak naprawdę chcę jednej prostej rzeczy. Obiektywności. Mecz, który obejrzałem, to zasłużone, choć trochę wymęczone, zwycięstwo gospodarzy po nieszczególnie atrakcyjnym widowisku. Borussia wygrała przede wszystkim za sprawą dobrej organizacji gry i wyjątkowo małej, jak na ten zespół, liczby błędów własnych w defensywie. Drugim największym atutem Borussii tego dnia była słaba gra Realu, który atakował bez pomysłu i wobec konieczności wystawienia Essiena, nie miał w ogóle lewego skrzydła.

Lewandowski strzelił bramkę i jak to mówią – chwała mu za to. Tylko jakby tego nie wykorzystał, to by cały Dortmund i pół Niemiec wieszało na nim psy – nie bez racji. Poza tym gdzieś tam się pokręcił, trochę postraszył obrońców – piłki za bardzo nie powąchał, a jak już miał ją pod nogami, to często ją tracił. Nie winię go, bo przeważnie nie miał z kim pograć, ale herosa z Dortmundu z niego nie róbmy.

Piszczek też nic wielkiego nie zagrał. Ani z przodu, ani z tyłu furory nie zrobił. Rywale po jego stronie ułatwiali mu sprawę, nie wykorzystywali szerokości boiska, a i tak sporo dośrodkowań przepuścił. Z przodu grał na przesuniętego tam ze środka pola Essiena, a też za dużo zagrożenia nie stworzył.

W meczu były raptem dwie sytuacje, a padły trzy bramki. Dwa pierwsze gole to długie podania ze środka pola i złapana w złym ustawieniu defensywa. Zwycięski gol padł po za krótkim piąstkowaniu bramkarza i niezrozumiałej luce w kryciu na przedpolu. Poza tym obie drużyny bardziej martwiły się jak nie strzelić gafy w tyłach, niż jak coś wbić do siatki rywali. Niby atakowały, ale cały czas szykowały się do obrony.

I tyle - nasi zagrali, nasi pomogli, Borussia wygrała i ma szansę wyjść z bardzo trudnej grupy. Gdyby kluczową postacią meczu był Reus, to chcę słuchać i czytać o Reusie. Gdyby bohaterem został Weidenfeller, to o nim ma być mowa. Kiedy na zwycięstwo pracuje drużyna jako kolektyw, to to trzeba w transmisji i artykułach zaakcentować. I nie doszukujmy się sukcesów na siłę, kiedy nie mamy tych prawdziwych, nie szukajmy „polskich” drużyn, kiedy te polskie zawodzą, bo to zwyczajna wieś.