czwartek, 20 grudnia 2012

No to wylosowali...

Patrząc na to, jak fortuna kojarzy w tym sezonie drużyny w Lidze Mistrzów, można się poważnie zastanawiać, ile los ma tu faktycznie do gadania. Po fazie grupowej, w której wyjątkowo każdy dzień meczowy był wart odpalenia odbiornika, teraz dostajemy naszpikowaną hitami 1/8 finału.

Komplet par prezentuje się następująco:

Galatasaray Stambuł - Schalke 04 Gelsenkirchen
Celtic Glasgow - Juventus Turyn
Arsenal Londyn - Bayern Monachium
Szachtar Donieck - Borussia Dortmund
AC Milan - FC Barcelona
Real Madryt - Manchester United
Valencia CF - Paris Saint Germain
FC Porto - Malaga CF

Drużyny wypisane po lewej stronie zakończyły fazę grupową na drugich miejscach, te po prawej na pierwszych. Gdyby posegregować je według renomy, można zauważyć, że rozkład drużyn markowych, czy też atrakcyjnych, jest w obydwu grupach podobny.

I kategoria: Barcelona, United, Bayern, Juventus [ I ] Real, Milan, Arsenal [ II ]
II kategoria: PSG, Borussia [ I ] Valencia, Porto, Szachtar [ II ]
III kategoria: Schalke, Malaga [ I ] Celtic, Galatasaray [ II ]

W tym podziale chodzi bardziej o aspekt medialności niż o aktualną sportową dyspozycję. Real w tym sezonie nieco zawodzi, Arsenal, Valencia i Milan zawodzą bardziej niż "nieco". Malaga sportowo prezentuje się solidnie, ale kibiców na świecie ma pewnie mniej niż Celtic czy Galatasaray.

Patrząc na nazwy drużyn, można ulec złudzeniu, że inne zestawienie par byłoby równie atrakcyjne. Czy jednak na pewno? Weźmy taką Barcelonę. Jest tak dobra, że aż nudna. Wygrywa mecz za meczem, nawet kiedy przegrywa jest lepsza. Jaka to różnica dla bezstronnego kibica, ile bramek władują barcelończycy jakiemuś petentowi w 1/8 finału. Co innego kiedy tym petentem jest AC Milan.

Na dziś dzień Rosso-neri szanse na wyeliminowanie Barcelony mają niemal żadne, ale atmosfera wokół tego starcia będzie i tak gorąca. Na dobrą sprawę nieśmiale marzyć o wyeliminowaniu Barcelony z całej tej ósemki mogły tylko Real i Szachtar. Ale Szachtar to czarny koń rozgrywek, z kim by nie zagrał, będzie ciekawie, więc po co rzucać go na pożarcie Barcelonie. Tak naprawdę na rywala dla Blaugrany nadawały się tylko Milan albo Arsenal.

Popatrzmy dalej - Manchester United. W tym sezonie wydają się skazani na sukces. Ferguson w swoim stylu nie przemęcza zawodników, a i tak odprawia z kwitkiem kolejnych rywali. W dodatku od lat nie miał tak szerokiego wyboru wśród zawodników ofensywnych. Spośród potencjalnych przeciwników, o szybsze tętno kibiców na Old Trafford przyprawić mogliby tylko piłkarze Realu. Los znów nie zawiódł.

Ale los nie jest minimalistą, poszedł za ciosem. Skojarzył też Arsenal z Bayernem. Drużyny, które upchnąłem w pierwszej kategorii rozstrzygną więc wszystko między sobą. Tylko nieparzysty Juventus dostał na pożarcie Celtic - to chyba jedyna para w całym zestawieniu, która nie jest ani atrakcyjna, ani wyrównana. Sęk w tym, że kogo by nie skojarzyć z Celticiem, para ta nie wyglądałaby nawet kapeńkę bardziej atrakcyjnie.

Warto też zwrócić uwagę na czarne konie rozgrywek - Borussię i Szachtar. Z jednej strony wiemy już, że jednej z tych drużyn nie zobaczymy w ćwierćfinałach, z drugiej mamy pewność, że jedna do ćwierćfinałów dobrnie. W dodatku dwumecz między nimi zapowiada się najbardziej atrakcyjnie sportowo, zaraz obok starć Realu z United.

Mam taką świadomość, że dopatrując się w tym wszystkim jakiegoś nikczemnego planu UEFA, a nie zwykłego łutu szczęścia, snuję teorię spiskową, których nie jestem wielkim zwolennikiem. A jednak coś tu brzydko pachnie, bo faza grupowa też była w tym roku zaskakująco interesująca.

Przeważnie na tym etapie rozgrywek trzeba bardzo uważnie prześledzić terminarz, by znaleźć coś autentycznie ciekawego do oglądania. Tymczasem ten sezon zafundował nam dwie fenomenalne grupy z udziałem odpowiednio Realu, Borussii, Ajaxu i City oraz Szachtara, Juventusu, Chelsea i Nordsjaelland.

Jakby tego było mało, wczoraj w internecie pojawiły się zdjęcia z próbnego losowania par... Wylosowane pary były identyczne z dzisiejszymi! Jak w pewnym skeczu, zapytam - Przypadek?

Do wznowienia rozgrywek LM jeszcze trochę czasu, dyspozycja drużyn może pójść w górę lub w dół. Kilka drużyn może się wzmocnić, kilka osłabić poprzez transfery. Jeśli ktoś dziś twierdzi, że wie kto zagra w ćwierćfinałach, to ewidentnie aspiruje do miana wróżbity. Jednak jako, że nigdy nie jest za późno, by odkryć w sobie nowy talent, na zakończenie zabawię się w (przed)wczesne typy.

Moja ósemka ćwierćfinalistów:
Schalke, Juventus, Bayern, Szachtar, Barcelona, United, PSG, Porto



sobota, 15 grudnia 2012

Benteke show

Rzadko bywa tak, żebym był skłonny sukces drużyny zapisać na konto jednego zawodnika, jednak Christian Benteke swoim występem przeciwko Liverpoolowi nie pozostawił mi wyboru. Gdyby nie 22-latek urodzony w Kinszasie, Aston Villa tego meczu raczej by nie wygrała.

Piszę raczej, bo The Reds tego dnia byli słabi. Villa, szczególnie przed przerwą, robiła więcej, by ten mecz przegrać, niż żeby wyjść z tego starcia zwycięsko, a skończyła z dosyć komfortowym prowadzeniem. Transmisję włączyłem z lekkim poślizgiem, w okolicach piątej minuty. Chwilę później zastanawiałem się czy nie darować sobie oglądania upokarzającej porażki The Villans, na którą jednoznacznie się zanosiło.

Villa rozdawała prezenty na lewo i prawo. Gdybym miał dokładnie opisać ten mecz, słowo "błąd" musiałbym odmienić przez wszystkie przypadki. A jednak przez długi czas "strzał" Lichaja na własną bramkę był źródłem największego zagrożenia ze strony Liverpoolu. W drugiej połowie, w okolicach 60 minuty gry, Villa przestała istnieć na boisku. Na dobre 20 minut została zamknięta we własnym polu karnym, ale wtedy widniał już wynik 0-3 na korzyść przyjezdnych.

Villa miała Benteke i dlatego wygrała ten mecz. Już po kilkunastu minutach widać było, że jeśli gospodarze się nie skoncentrują i nie zaczną doprowadzać akcji do końca, to może czekać ich niemiła niespodzianka. Villa kontrowała prostymi środkami, a zawsze gdzieś tam na końcu akcji czaił się Benteke - świetnie ustawiony, czujny, czekał tylko na dobre podanie. Jednak bramki padały w inny sposób.

Coś mi mówi, że w którymś momencie los zetknie ze sobą tego piłkarza i Jose Mourinho, bo jest to typ napastnika, jakiego The Special One poszukuje. Nie chodzi tutaj o parametry fizyczne - siłę, wzrost - a o zdolność do tworzenia sytuacji z niczego. Wielu bardzo dobrych napastników piłkarsko "dusi się", kiedy drużyna przestaje grać dobrze. Benteke to nie jest gracz, którego można by zadusić.

Jest w jego grze sporo bezczelności, świadomości własnych umiejętności, ale jednocześnie dość pokory, by trzymać młodzieńczą fantazję na wodzy. Benteke ma 22-lata, w dzisiejszych czasach to wcale nie tak mało, ale w Anglii gra dopiero pierwszy sezon. Z początku sporo osób kwestionowało wybór Paula Lamberta, który od piątej kolejki stawiał na Belga w pierwszym składzie. Aston Villi daleko do mocarzy z Manchesteru, ale żeby grać, Benteke na ławce musiał posadzić jednego z lepszych napastników w Anglii - Darrena Benta.

Wraz z mijającymi kolejkami coraz mniej osób dziwi się, że to właśnie młokos z Belgii gra na szpicy drużyny z Birmingham. Awans w klubowej hierarchii wzmocnił też jego pozycję w reprezentacji, a tam ma dopiero konkurencję. Lukaku, Chadli, Mertens, Mirallas - wielu przewiduje, że wkrótce ta paczka, naturalnie wespół z Benteke, ozłoci Belgów.

Oczywiście wymieniłem samych napastników, bo gdybym miał wymieniać wszystkie Belgijskie gwiazdy, gwiazdki i talenty, lista byłaby niemiłośiernie opasła. Co ciekawe, często mówi się, że jest to pokłosiem blegijskiego szkolenia - sam Benteke twierdzi inaczej. Nazywa własne pokolenie podwórkową generacją. Piłkarsko wychował sie kopiąc z kolegami takimi jak Axel Witsel na boiskach rozsianych po belgijskim Liege.

Infrastruktura, system szkolenia - to wszystko jest elementem futbolowej układanki, ale Benteke u podstaw swojej kariery widzi przede wszystkim własny upór i ambicję, które miały wychować tak jego, jak i kolegów, na piłkarzy, którymi teraz zachwyca się Europa. Belgijskie miasta to tygle ludności napływowej, dla dzieciaków z imigranckich rodzin piłka jest szansą na dostatnie życie. Nieprzypadkowo obecną Belgię porównuje się do reprezentacji Francji z 98 roku.

Ale wracając do meczu z Liverpoolem. Benteke był w nim klasą sam dla siebie. Wypracował wszystkie trzy bramki, z czego dwie sam strzelił. Fakt faktem, że defensywa The Reds zrobiła wiele, aby mu w tym nie przeszkodzić, ale trzeba też podkreślić, że była na miejscu. Przy dwóch bramkach Benteke miał nieco więcej swobody, ale jego partnerzy już nie. Przy trafieniu na 0-2 sytuacje się odwróciły, niemniej jednak, za każdym razem rola Belgijskiej Bestii była kluczowa.

Pierwsze trafienie to strzał z około 20 metrów. Nieszczególnie silny, ale bardzo precyzyjny. W dodatku piłka poszła w kozioł tuż przed bramkarzem, który chyba był źle ustawiony lub został złapany na wykroku. Tak, Reina był w tej sytuacji zasłonięty, ale do udanej interwencji zabrakło mu wiele, a piłka wpadła do siatki przy krótkim słupku.

Na listę strzelców Benteke wpisał się też przy okazji trafienia na 0-3. Przyjął piłkę w podobnej sytuacji, ale tym razem zdecydował się po prostu wbiec między niezdecydowanych obrońców. Kiedy w końcu jeden z nich zdecydował się zaatakować napastnika, mierzący 1,94 metra Belg bez trudu utrzymał się na nogach i będąc dostatecznie blisko bramki, huknął obok Reiny.

Najwięcej kunsztu Benteke pokazał jednak przy bramce Weimanna na 0-2. Weimann zagrał mu prostopadłą piłkę w pole karne, ale gdzieś w boczny jego sektor. Napastnik miał na plecach obrońcę i gdyby chciał zagrać według podręcznika, pociągnąłby piłkę do linii, a potem próbował wstrzelić na piątkę. Pewnie skończyłoby się rzutem rożnym, ale Bestia błysnęła geniuszem.

Zamiast zagrać sztampowo, odegrał do wbiegającego Weimanna - piętą, na dobrych 8 metrów, bez sygnalizowania zagrania, idealnie w tempo. Nie wiem czy zagrał w ciemno, czy wiedział, że kolega tam wbiegnie? Chciał dokładnie tak zagrać, a może tylko mu tak wyszło? Nieważne, bo wyszło mu genialnie.

Trzy niegroźne w gruncie rzeczy sytuacje i trzy bramki wypracowane przez Belgijską Bestię. Ale to dopiero połowa historii, bo Benteke był w tym meczu niemal bezbłędny. Statystyki wygranych pojedynków powietrznych mogliby pozazdrościć mu najlepsi stoperzy. A do tego dokładał dużo walki w parterze i dobry ruch bez piłki.

Wydawałoby się, że Benteke jest jedynym naturalnym adresatem podań Aston Villi, że wystarczy jego wyeliminować z układanki, a goście staną się całkiem bezzębni. Ale to tego dnia okazało się nieosiągalne dla graczy LIverpoolu. To Benteke nakrył ich czapką niewidką, a nie oni jego. Nie tylko dochodził do podań - czy to długich, czy to krótkich - ale na dodatek nie tracił futbolówki.

Chyba to zrobiło na mnie największe wrażenie. Że napastnik ma znaczący udział przy wszystkich trafieniach - zdarza się. Że sam te bramki wypracuje - to też nie jest rzadkością. Ale to, że gra ofensywna drużyny w całości opiera się na napastniku - na jego umiejętnościach, ale też decyzjach - to już takie częste nie jest. A 22-latek zagrał jak weteran, a nie świeżo upieczony ligowiec.

Drużyna prowadzi na trudnym terenie? To trzeba dać odpocząć defensywie, trzeba poszanować pilkę, potrzymać ją pod bramką rywali. Nic szalonego, nic ryzykownego - trzeba grać prosto i skutecznie. Ale jednocześnie to nie było kunktatorskie trzymanie piłki przy chorągiewce - po jego akcjach mogły paść kolejne bramki. Może mówienie o transferze tego chłopaka do mocniejszego klubu jest przedwczesne, ale zdecydowanie warto zwrócić na niego uwagę.