poniedziałek, 11 lutego 2013

Bayern Mistrzem Niemiec

Pozamiatane. Jeżeli ktoś się jeszcze łudził, że zdarzy się cud i ktoś na koniec sezonu wyprzedzi Bayern w tabeli Bundesligi, po ostatniej kolejce musiał stracić resztki nadziei. Cud to teraz stanowczo zbyt mało, teraz Bawarczyków powstrzymać może już tylko kataklizm – uderzenie meteorytu czy jakaś biblijna plaga. Choć do końca rozgrywek pozostało jeszcze 95 dni, podczas których rozegrane zostanie 13 kolejek, dziś można z pełnym przekonaniem stwierdzić - mistrzostwo wraca do Monachium. Bayern na rodzimym podwórku opisany jednym słowem? Bezkonkurencyjny. Bezkonkurencyjny z dwóch powodów.

Powód pierwszy – Bayern gra rewelacyjnie

Klub ze stolicy Bawarii właśnie przespacerował się po Schalke, aplikując tyle bramek, ile klub z Gelsenkirchen ma w nazwie. Oczywiście był to tylko cień Schalke z minionej rundy - nazwisk, których zabrakło na murawie, zwyczajnie szkoda wymieniać, bo to pół składu. A jednak Bayern i tak zaimponował. Nie rozmiarami zwycięstwa nad rozsypanym Schalke, a determinacją i wolą walki w meczu z rywalem, który nie stanowił najmniejszego wyzwania.

Jeden gol, drugi gol i mogli powiedzieć "Basta, my zrobiliśmy swoje, a wy nam nie możecie zaszkodzić." Ale nie, Bayern deptał, deptał, aż wdeptał rywali w murawę. Oczywiście, z czasem coraz więcej było zabawy piłką, coraz mniej koncentracji, ale nawet przez chwilę podopiecznych Heynckesa nie można było podejrzewać o brak zaangażowania. Gdzieś w samej końcówce Alaba był gotów kopać na wysokości głowy, byle wywalczyć futbolówkę. Może to nie szczyt poświęcenia, ale dominacja Bayernu uniemożliwiała dawanie lepszych dowodów.

Popatrzmy na jedenastkę, która wybiegła w sobotę na Allianz Arena. Manuel Neuer, ze względu na przeszłość w Gelsenkirchen, dla kibiców Bayernu nigdy nie będzie drugim Kahnem. Traktowany jest jako zło konieczne, ale może właśnie to jest najlepszą rekomendacją? Jest tak dobry, że nie potrafią się go pozbyć, nawet pomimo niechęci, czy nawet nienawiści, do jego osoby.

Obrona? Najmocniejsza od lat, czego najlepszym dowodem pozycja Van Buytena w drużynie – głęboka rezerwa. Teraz defensywą dyryguje Dante – nietuzinkowy Brazylijczyk, który po latach bycia ignorowanym przez selekcjonerów, nareszcie zadebiutował w barwach Canarinhos. Parę z nim najczęściej tworzą Holger Badstuber lub Jerome Boateng, choć żaden z nich nie zagra przeciwko Arsenalowi. Badstuber do końca sezonu będzie leczył uraz, a Boateng w LM musi pauzować za kartki.

Na bokach szaleją Philipp Lahm i David Alaba. Niemcy powiedzieliby "Weltklasse" i trudno nie przyznać im racji. Z taką parą konkurować może niewielu. Dynamiczni, przebojowi, w ofensywie groźniejsi od niejednego skrzydłowego, a przy tym solidni w defensywie. To nie dodatki do układanki, to piłkarze, którzy robią różnicę. Czy najlepsi na świecie? W tym sezonie mają jednak nieprawdopodobnie silną konkurencję w postaci Patrice'a Evry i Rafaela z Manchesteru United.

Drugą linią dyryguje Bastian Schweinsteiger – piłkarz, który przez swoje przywiązanie do Bayernu, chyba nigdy nie zdobył renomy, na którą zasługuje. Popularny "Schweini" zdecydowanie jest wart tego, by wymieniać go w jednym zdaniu z tuzami takimi jak Gerrard, Lampard czy Alonso. Naraz niezwykle pracowity i kreatywny – serce, płuca, mózg i jaja bawarskiego giganta. Znak rozpoznawczy? Stałe fragmenty. Styl nieco inny niż u CR7, ale jak uderzył na bramkę przeciwko Schalke, to nie było co zbierać. Idealna siła, idealna trajektoria, mur może mógłby zdziałać coś więcej... gdyby stał bliżej piłki albo wybiegł do przodu.

O obliczu środka pola drużyny z Allianz Arena decyduje jeszcze dwóch Niemców. Toni Kroos jest zawodnikiem, od którego Heynckes zaczyna ustalanie składu w tym sezonie. Thomas Muller akurat przeciwko Schalke nie pojawił się na murawie – bo nie musiał. To oni operują za plecami napastnika, mając lwi udział w bramkach i asystach. Kroos ma już 6 goli i 7 podań przy bramkach, jednak jego dorobek to nic wobec statystyk kolegi. Muller, w dwóch ligowych meczach mniej, do siatki trafiał 11 razy, notując przy tym 10 asyst.

Strach pomyśleć, co będzie się działo, kiedy na dobre rozkręcą się Franck Ribery z Arjenem Robbenem. Obaj sezon rozpoczęli od serii mniejszych i większych urazów, które prześladowały szczególnie Holendra. To chyba dwa najbardziej znane nazwiska w składzie Bawarczyków, choć moja ich ocena jest różna. Ribery nigdy nie trafił do żadnej z największych lig, bo Bundesliga czy Ligue 1 to jednak nie to samo, co Primera Division czy Premier League. Przez to jego marka na świecie nie jest tak wielka, jak mogłaby być, bo to piłkarz ze wszech miar genialny. Co innego Robben, który w Niemczech może i prezentuje się dobrze, ale jest nieco przereklamowany. Umiejętności w nogach ma wielkie, ale w jego grze często brakuje sprytu, za dużo biega pod siebie i nadużywa kopania lewą nogą.

Grono etatowych pomocników Bayernu uzupełnia człowiek od czarnej roboty – Javi Martinez, którego przenosiny z Bilbao do Monachium miały kosztować Niemców 40 mln euro. Mimo to, sezon zaczynał z ławki, co najwyżej wchodząc na końcówki. Teraz to jednak podstawowy członek monachijskiej jedenastki.

Na szpicy przeciwko Schalke zagrał Mario Gomez, na co dzień zaledwie rezerwowy, bo o jedno miejsce w składzie przyszło mu rywalizować ze swoim imiennikiem, Chorwatem Mandzukiciem. Choć w odwodzie trener ma jeszcze Claudio Pizarro, transfer Lewandowskiego do Bayernu wcale nie brzmi absurdalnie, bo nawet Mandzukić, choćby patrząc na liczby, nie wydaje się zawodnikiem nie do ruszenia. Gomez strzelał bramki, ale mało dawał drużynie, Mandzukić pracuje więcej, ale 14 bramek i 3 asysty w tak grającym Bayernie, nie robią wielkiego wrażenia.

W tym sezonie monachijczycy w 21 meczach ligowych przegrali tylko raz i zanotowali trzy remisy. Neuer piłkę ze swojej siatki wyjmował do tej pory 7 razy, w tym roku nie fatygował się po futbolówkę ani razu. Tymczasem jego koledzy pokonywali bramkarzy rywali już 55 razy. Maszyna do wygrywania, ale choć w tym wypadku brzmi to nieprawdopodobnie, każda maszyna może się zatrzeć. Dlatego o bezkonkurencyjności Bayernu decyduje także drugi czynnik.

Powód drugi – brak konkurencji

Czy Barcelona w minionym sezonie nie była genialna? Była, kolejną w tabeli Walencję odstawiła na 30 punktów, nastrzelała rywalom grubo ponad 100 bramek, ale w ogólnym rozrachunku okazała się gorsza od Realu. Bayern równego siebie rywala w tym roku nie ma. Jeżeli ktoś miał wątpliwości, jak sytuacja będzie wyglądać po wznowieniu rozgrywek po zimowej przerwie, jeżeli ktoś liczył na Bayer czy Borussię, teraz nie ma już złudzeń. Klasa rozgrywkowa ta sama, ale klasa drużyn nieporównywalna.

Weźmy na tapetę taką Borussię, która w nowym roku długo się maskowała dobrymi wynikami. Podopiecznych Kloppa widziałem w starciu z Werderem, widziałem w boju z Bayerem, widziałem też jak zostali rozgromieni przez HSV. Trzy różne rezultaty, ale gra we wszystkich meczach podobnie słaba. Borussia dziś to gwiazdeczki bez jaj, które chyba same nie wiedzą, po co wychodzą na boisko. To drużyna, która gra tak, jak przeciwnik pozwala, sama jest niezdolna dyktować warunków gry. Może to wypalenie sukcesami w Bundeslidze tak na nich wpływa, ale faktem jest, że dortmundczyków ogląda się bez przyjemności, nawet kiedy wygrywają 5:0.

Z Werderem ułożyli sobie mecz po 20 minutach gry, choć wcale nie przeprowadzali huraganowych ataków. Potem wręcz stanęli i patrzyli się, co zrobi ich przeciwnik. Na ich szczęście Werder był beznadziejny, chyba nawet słabszy od Schalke w jego niedzielnym, mało poważnym zestawieniu. Choć Borussia ani nie grała dobrze w defensywie, ani w ofensywie, Werder był po prostu bezradny. Potem wszedł Błaszczykowski i trochę rozruszał kolegów, fundując kibicom choć moment widowiska z prawdziwego zdarzenia.

Meczu z Norymbergą nie widziałem, ale scenariusz wydaje się podobny. Szybkie 2-0 po 20 minutach gry i trzecia bramka wbita gdzieś w okolicach końcowego gwizdka. Starcie z Bayerem – znów to samo. Błyskawiczne prowadzenie, a potem czekanie, co zrobi przeciwnik. Bayer przyzwyczajony do gry z kontry, do szybkich wypadów, długo nie mógł poukładać sobie tego stanu rzeczy w głowach. Jednak po przerwie, właściwie poprowadzony, szybko zdominował Borussię, która w ogóle nie interesowała się grą w piłkę. Bayern z Schalke wymienił więcej podań w pół godziny niż BVB przez cały mecz w Leverkusen. W dodatku Borussia była słabiutka w tyłach i gdyby Kießling lepiej mierzył głową, ten mecz mógł się zakończyć nawet zwycięstwem gospodarzy.

Mecz był bardzo atrakcyjnym widowiskiem, ale nie dlatego, że Borussia grała dobrze. Bo tak naprawdę, to kogo w jej barwach można było wyróżnić? Lewandowski i długo, długo nic. I tak samo wyglądał mecz z HSV, przynajmniej do czasu. Po pół godzinie gry zastanawiałem się jak nędznie dortmundczycy prezentować się będą bez Lewandowskiego. Odpowiedź liczyłem dostać w przyszłym sezonie, a jednak przyszła o wiele szybciej. Oczywiście w moim odczuciu czerwona kartka była grubą przesadą ze strony arbitra. Mam nawet wrażenie, że czerwień należała się innemu dortmundczykowi - Kehlowi, który grał z piątką i mógł się komuś pomylić z Polakiem z dziewiątką. Kehl w powstałym zamieszaniu jeśli nie kopnął, to próbował kopnąć jednego z leżących rywali.

Jednak Borussia winy za wynik nie może zrzucać na kartkę. Bramka na 1:1? Grano 11 na 11. 1:2? 11 na 11. 1:3? 10 na 10. 1:4? 10 na 10. Nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę, ze trener trochę namieszał w składzie, że taki Piszczek podobno powinien się leczyć, a nie biegać po murawie, to wciąż punkty oddane HSV na własnym boisku, w tak beznadziejnym stylu, dyskwalifikują Borussię jako pretendenta do tytułu nawet bardziej niż przepaść punktowa ziejąca pomiędzy starym mistrzem a tym, który zostanie koronowany już wkrótce.

Nota bene, pozytywnie zaskakuje mnie Rudniew (czy jakkolwiek aktualnie każe się tytułować reprezentant Łotwy). Miałem go za piłkarza słabszego od Lewandowskiego przynajmniej o klasę – takiego napastnika ze smykałką do bramek, ale bez żadnych innych walorów. Nie to żebym nagle zobaczył w nim nowego Drogbę czy Rooneya, bo to wciąż przede wszystkim egzekutor – gość, na którym akcja tak czy inaczej się skończy. A jednak jest w stanie regularnie przekładać to, co pokazywał w Ekstraklasie, na bramki na znacznie poważniejszym szczeblu. Co by nie mówić, jest to dobra reklama dla naszej ligi, szkoda, że nie bardzo jest komu na niej korzystać.

Inna sprawa, że w jedenastce z Hamburga człowiekiem numer jeden jest kto inny. Son Heung-Min wygląda na chłopaka, który już niedługo będzie grał w bardzo poważną piłkę. Duże umiejętności, fajnie klepie z kolegami, ale zapada w pamięć przede wszystkim ze względu na odważne, nieco egoistyczne decyzje, które przynoszą naprawdę efektowne i zarazem groźne zagrania.

Jednak sądząc po tabeli na koniec jesieni, Bayern nie miał się ścigać ani z BVB, ani tym bardziej z HSV. Bawarczycy mieli czuć na plecach oddech "wiecznie drugiej" drużyny – Bayeru Leverkusen. Jednak wiosna w wykonaniu Czerwonych Lwów, nawet biorąc pod uwagę trudniejszy terminarz, to totalny niewypał. Na otwarcie wprawdzie ograli Eintracht Frankfurt, ale w trzech ostatnich meczach zgubili 7 punktów i nie są już nawet na drugim miejscu. W ataku nieskuteczni, w tyłach niepewni. 0:0 z Freiburgiem, 2:3 z BVB i 3:3 z Moenchengladbach sprawiły, że Bayern Monachium ma nad nimi już 16 punktów przewagi. TEN Bayern może pozwolić sobie na 5 porażek, a Leverkusen wciąż ich nie przegoni, nawet zakładając, że wygra wszystko jak leci.

Bo postawmy sprawę jasno. Piłka nożna to sport, a w sporcie wiele rzeczy jest możliwych, nawet odrobienie 15-punktowej straty na przestrzeni 13 kolejek. Jednak potrzebne byłyby jakieś dodatkowe warunki. Drużyny goniące musiałyby prezentować dobrą grę niepopartą wynikami albo to lider musiałby punktować ponad jakość swojej gry, a najlepiej gdyby obie okoliczności zachodziły naraz. Tymczasem sytuacja jest nawet odwrotna. Bayern w jasny sposób przerasta całą Bundesligę i można go nawet stawiać wśród faworytów do zdobycia Ligi Mistrzów, podczas gdy Bayer i Borussia grają piłkę z innej, niższej półki. Punktują w kratkę, a i to czasem okazuje się wynikiem na wyrost.

Kadrowo to też różny rozmiar kapelusza. Bayern ma gwiazdy światowego formatu, piłkarzy, którzy w pojedynkę robią różnicę. W Bayerze czy Borussii też trafiają się takie nazwiska, ale są rozcieńczone w morzu graczy słabszych – wciąż solidnych, zdolnych nawet do rozgrywania genialnych spotkań, ale na dłuższą metę skazanych na odgrywanie roli statystów w wielkich piłkarskich spektaklach. Weźmy choćby naszego Błaszczykowskiego, możemy być z niego dumni, bo to jeden z lepszych piłkarzy, jacy nam się zdarzyli w ostatnim czasie, a i dla Borussii jest ważną postacią. A jednak wybór lepszego z pary Błaszczykowski – Ribery należy do tych oczywistych.

Na koniec warto chyba zapytać, co dalej z Bayernem? Byłbym szczerze zaskoczony gdyby nie sięgnęli po Puchar Niemiec, w końcu jak mało kto będą mogli przedkładać mecze pucharowe przed ligowe. Z drugiej strony taka Borussia, choć na dłuższą metę wyraźnie słabsza, w jednym czy dwóch meczach może wspiąć się na wyżyny i nawiązać walkę z Bawarczykami. Trzeba też powiedzieć, że oczkiem w głowie Bayernu powinna być teraz Liga Mistrzów. W finale byli przed rokiem, byli też trzy lata temu, jednak na sięgnięcie po puchar czekają... Już ponad dekadę, bo od 2001 roku.

Chciałoby się powiedzieć – jeśli nie teraz, to kiedy? Ale człowiek natychmiast przypomina sobie, że od przyszłego sezonu trenerskie stery w Monachium obejmuje Pep Guardiola, mózg stojący za stworzeniem kto wie czy nie drużyny wszech czasów. Strach się bać.

czwartek, 7 lutego 2013

Kadra dalej do bani, test przed Ukrainą o(b)lany

Jak to jest, że polscy piłkarze grają w coraz lepszych klubach, a poziom reprezentacji leci w dół? Pal licho kadencję Smudy, dość się już o niej powiedziało i napisało. Skoncentrujmy się na tu i teraz – na kadencji Fornalika. Wczorajszy mecz nie nadawał się do oglądania. Esencja braku pomysłu na naszą reprezentację.

Bo spójrzmy obiektywnie. Z Czarnogórą trzeba było wygrać, szczególnie że kończyli w dziesięciu. Mołdawię ograliśmy, ale o meczu lepiej zapomnieć. Z Anglią też trzeba mówić o zgubionych punktach, bo tak słabych Synów Albionu prędko nie zobaczymy. Trzy mecze, pięć punktów, zero stylu. I jeszcze ten nieszczęsny sparing z Urugwajem. To, że przerastali nas kulturą gry, nie było niespodzianką. Ale to, w jaki sposób zdominowali nas fizycznie? Przepaść jak między profesjonalistami i amatorami.

Cztery poważne mecze Fornalika za nami i po żadnym nie można być zadowolonym. I teraz jeszcze zaserwował nam na dokładkę Irlandię. Nie bardzo rozumiem, co trener próbował osiągnąć w tym sparingu. Ma za duży komfort pracy? Za dużo czasu? Wszystko już poukładane? Nie wydaje mi się.
A mimo to na mecz z Irlandią wyszła jedenastka, która nawet nie będzie zbliżona do tej z meczu z Ukrainą.

Efekt? Kolejny mecz w dupę. Kolejny mecz, który nijak nie przybliża nas do wykształcenia jakiegokolwiek stylu gry. Łatwo powiedzieć, że Obraniak zagrał gówniany mecz – bo zagrał i nie mam zamiaru go bronić. Tylko warto czasem przysiąść i zastanowić się, dlaczego dany piłkarz zagrał słabo. Francuzik z polskim paszportem to żółw. Nie będzie hasał od jednej linii bocznej do drugiej, nie będzie sprintował między szesnastkami, nie będzie mijał rywali jak tyczki. Atuty ma dwa – rąbnięcie z dystansu i niezłe podania. Czy to dość, żeby grać w pierwszym składzie reprezentacji? Wolałbym udzielić przeczącej odpowiedzi, ale Fornalik nie jest pierwszym szkoleniowcem, który "opiera grę reprezentacji" na tym zawodniku.

Tylko, że to taka ściema do kamery. Jak można opierać grę na zawodniku, któremu piłki fruwają nad głową? Jak można opierać grę na zawodniku, który preferuje określony styl gry – atak pozycyjny, trzymanie piłki, nacieranie dużą liczbą zawodników – a potem pozwolić reszcie drużyny grać lagę na napastnika, kompletnie nie szanować piłki i robić wypady trzema zawodnikami na ośmiu obrońców? Coś tu jest nie tak. Jeżeli mieliśmy grać jak w Ekstraklasie – byle dalej i niech się inni martwią – to trzeba było wystawić kogoś z doświadczeniem w takim graniu. Nawet Mierzejewski (którego nie mam za złego piłkarza) by się nadawał, ale nie Francuz, który może tylko się zastanawiać, jaką dyscyplinę sportu uprawiają jego koledzy. Nawet nie może ich o to zapytać, bo niby jak?

Ale załóżmy, że Fornalik nie wprowadza na odprawach schematów rodem z polskich boisk i jego intencją jest gra w piłkę nożną. Załóżmy, że faktycznie Obraniak pasuje do jego koncepcji. To bystry facet, niezły trener, zapewne widzi, że jego reprezentacja aktualnie nie gra tego, co on by sobie życzył. Dlaczego więc, do diabła, wystawia drugą linię w składzie Pawłowski – Krychowiak – Łukasik – Błaszczykowski. Przecież to nie mogło skończyć się inaczej. O chłopakach z kraju Guinnessa jako piłkarzach można dyskutować, ale ani nie są to amatorzy, ani nie można im odmówić krzepy. Co taki Pawłowski mógł na ich tle pokazać? Jakie atuty ma ten zawodnik, żeby stawiać go naprzeciw piłkarzy kopiących na co dzień w Premier League? Przede wszystkim w czym on jest lepszy od Grosickiego? Nawet młodszy od niego nie jest.

A Łukasik? Ja wiem, Polanski nie może zagrać przeciwko Ukrainie. Ale to jest powód, żeby wystawiać w pierwszej reprezentacji Łukasika? Jakie on ma doświadczenie? 850 minut rozegranych w Ekstraklasie i kolejne 515 nabite w europejskich pucharach. Jedna runda grania w piłkę i to na nieszczególnie poważnym poziomie. Nie mam nic do chłopaka, może nawet w przyszłości będzie graczem na miarę reprezentacji, ale teraz, dzisiaj – co on może dać reprezentacji?

To oczywiste, że reprezentacji nie można budować z takich piłkarzy, bo skończy się to jak z Irlandią. Chaosem, brakiem pomysłu na grę i kopaniem jak w Ekstraklasie. I trener musiał o tym wiedzieć. I dlatego właśnie nie pojmuję, dlaczego wystawił taki skład. To nie jest czas na eksperymenty, czy testowanie zawodników, szczególnie nie w pierwszym składzie. Tę kadrę trzeba zgrywać – nawet nie szlifować, czy dopracowywać, tylko dopiero kształtować, bo na razie niczego nie pokazała.

Ale nie, Fornalik zagrał sparing jak na obozie przygotowawczym. Boenisch na prawej obronie. Pewnie, bo to prawy obrońca, który w kadrze walczy o miejsce na prawej obronie. Logiczne. Chwila, moment – powiadacie, że to lewy obrońca? Nie może być, przecież gdyby to był lewy obrońca, który od pół roku nie grał w kadrze, wypadałoby go tam jakoś wprowadzić, wkomponować, dać mu przyzwyczaić się do ustawienia. Coś kręcicie. Wawrzyniak zagrał 90 minut na lewej stronie, widać, że to pewniak do pierwszego składu na mecz z Ukrainą. Słucham? Twierdzicie, że z Ukrainą zagramy na bokach Piszczkiem i Boenischem? Bredzicie! Trener przed tak ważnym meczem, nie sprawdziłby nawet jednego z bocznych obrońców na jego nominalnej pozycji? Niemożliwe.

Kpię, ale nie zdziwiłbym się, gdyby sytuacja była nawet bardziej poważna. Do meczu jeszcze półtora miesiąca, wiele może się zdarzyć. Salamon może zacząć grać w Milanie. Tutaj nie ma akurat winy Fornalika, bo Polak i tak nie zagrałby z Irlandią, nawet gdyby był powołany – leczy uraz. Mamy wtedy trójkę: Piszczek, Salamon, Boenisch. Szukamy czwartego do brydża. Prawda jest taka, że stoperów z prawdziwego zdarzenia to my akurat nie mamy.

Glika mogą lubić w Torino, ale on ma więcej chęci niż umiejętności. Z Irlandią nie wypadł jakoś tragicznie w defensywie, ale na piłce to jest on raczej toporny, zwrotnością też nie grzeszy, a interweniując bazuje na agresji, sile i doskoku. Piłkarskiego kunsztu za dużo u niego nie widzę. Z równie toporną Irlandią i niedowidzącym arbitrem może nawet przetrwać cały mecz i nie popełnić jakiegoś koszmarnego klopsa. Ale postawmy go przeciwko poważniejszym atakującym jak Jarmolenko i Konopljanka. Ze dwie bramki zawali, chyba że wcześniej wyleci z boiska. Wystarczy sobie przypomnieć co z nim robili Urugwajczycy.

A i tak Glik wygląda dobrze na tle takiego Perquisa, który jest zwyczajnie niesolidny – w każdej chwili może podać napastnikowi, przepuścić jakąś dziwną piłkę albo odpuścić rywala i nagle z byle jakiego ataku tracimy bramkę. W dodatku Francuz nie ma za bardzo atutów. Jest jeszcze Wasilewski. Taki Glik z większym doświadczeniem, ale na innej pozycji. W dodatku nie gra i grać raczej nie zacznie. Tylko to właśnie Wasilewski od pewnego czasu dzielił i rządził w naszej defensywie, czy to wespół z Glikiem, czy to z Perquisem. Z Irlandią nie zagrał na stoperze, ale kto wie, czy nasza obrona z Ukrainą nie będzie wyglądała tak : Piszczek – Wasilewski – Salamon – Boenisch? Do tego nie zapominajmy, że jest jeszcze Komorowski, który w kadrze nie grywa, ale może powinien.

Skoro zacząłem wchodzić w temat dyspozycji zawodników, to wróćmy jeszcze do bocznych obrońców. Jestem przekonany, że jeśli nie zdarzy się coś szczególnego, to Boenisch zagra na lewej stronie przeciwko Ukrainie. Tylko, że widziałem go z Borussią, widziałem go z Irlandią i uważam, że plotki o jego powrocie do najwyższej formy za nieco przesadzone. Boenisch wciąż ma kłopoty z kondycją i motoryką. Pod koniec starcia na szczycie Bundesligi oddychał rękawami i w konsekwencji popełniał bardzo proste techniczne błędy. Na kadrze też mu nie szło i widać było, że z mijającymi minutami coraz ciężej oddycha. W dodatku zwrotność i przyśpieszenie wciąż nie są jego najmocniejszymi stronami.

Wawrzyniak z kolei nie zaprezentował się najgorzej. Fakt – przy bramce spanikował i nawalił, ale poza tym miał nawet przyzwoitą liczbę naprawdę udanych interwencji i trochę wyjść do przodu. Spodziewałem się słabszej gry tego zawodnika, ale można go "tłumaczyć" tym, że Irlandia też niespecjalnie starała się nas pogrążyć i prezentowała podobną klasę piłkarskiego chamstwa, bo mianem kultury gry obydwu drużyn nie sposób określić. Co do Piszczka, to fakt faktem chłop w kadrze nie gra wielkich spotkań, ale powątpiewam w to, by Fornalik posadził go na ławie. A tym bardziej, żeby zastąpił go kimś z dwójki Boenisch-Wasilewski, która zagrała w środę.

Zostawmy temat obrony, przejdźmy do drugiej linii. Wystawienie dwóch młokosów na środku pomocy stanowczo nie było dobrym pomysłem – żaden z nich nie miał odwagi regularnie wspierać drużyny w ataku, żaden z nich nie operował piłką dość szybko i dość dokładnie w środku pola, by być pożytecznym w przygotowywaniu natarć. Indywidualnie lepiej zaprezentował się Krychowiak, który w destrukcji ma czucie gry. Czyta rywali w pojedynkach i czyta grę całych formacji by przewidywać podania. Do tego umie to połączyć z odpowiednimi reakcjami, co pozwala mu notować masę przechwytów. Sęk w tym, że za akcjami ofensywnymi idzie niechętnie. Od czasu do czasu gdzieś się tam pokaże, notując wysoki przechwyt, ale akcji kolegów często boi się wspierać. W dodatku ma talent do wpadania gdzieś w młyn rywali, gdzie nie za bardzo można mu podać, a nawet jeżeli podanie do niego dociera, Krychowiak ma spory problem, żeby akcję poprowadzić dalej.

O Łukasiku powiem tyle, że do przodu zapuszczał się jeszcze rzadziej niż Krychowiak. Nie widzę możliwości, żeby to Legionista wybiegł na murawę przeciwko Ukrainie. Jest Borysiuk, jest Matuszczyk – zastępca dla Polanskiego się znajdzie, choć trzeba przyznać, że na dziś, ze sportowego punktu widzenia, Polanski jest tej drużynie potrzebny.

Na młodych łatwo zwalić, ale trzeba przyznać, że starsi w pomocy zawiedli nie mniej. Błaszczykowski przyjeżdżając na kadrę wspominał coś o trzech dobrych meczach na wiosnę... Ale chyba w wykonaniu Borussii, a nie Polaka, a i to pozostaje dyskusyjne. Meczu z Norymbergą nie widziałem i jestem skłonny uwierzyć, że był dla Błaszczykowskiego faktycznie udany. Z Werderem Błaszczykowski tylko wszedł z ławki, ale przyznajmy, że była to bardzo dobra zmiana. Jednak meczu z Bayerem nijak nie mogę policzyć mu na plus. Miał dwa karne, wykorzystał jednego. Poza tym z grubsza nieobecny. Faktycznie, Borussia przez większość meczu bardziej się czaiła niż grała w piłkę, ale 21 kontaktów z futbolówką na 80 minut gry? Strasznie mało. Do tego trzy podania wymienione z Gundoganem, jedno z Lewandowskim. Nota 4,0 przyznana przez Kickera za ten mecz nijak nie jest dobra, a i tak, moim zdaniem, zawyżona. A przeciwko Irlandczykom kapitan kadry wcale nie sprawił się lepiej. Wprowadzony w trakcie drugiej połowy Grosicki przeprowadził więcej ciekawych akcji niż Błaszczykowski przez cały mecz. No i na to wszystko jeszcze ten nieszczęsny Pawłowski prezentujący zagrania rodem z Ekstraklasy.

O Lewandowskim napisano już chyba dostatecznie dużo. Ma chłop talent, ale jego dorobek w kadrze to wstyd dla napastnika. Można mówić, że gra nam się nie kleiła, że drużyna mogła zagrać lepiej, że Lewandowski nie powinien grać w kadrze tak jak w Borussii, ale to wszystko dorabianie teorii. Fakty są takie, że Lewandowskiemu nie ma już sensu liczyć minut bez gola. Jemu się liczy godziny. Jeszcze trochę, a przejdziemy na doby. Lewandowski miał multum doskonałych okazji, żeby się przełamać (w tym przynajmniej jedną przeciwko Irlandii) i żadnej nie wykorzystał. Chociaż, co ja mam właściwie na myśli mówiąc o przełamaniu? Lewandowski, odkąd pamiętam, w kadrze pudłował jak Ślusarski w Lechu, no może w mniej pokracznym stylu. 51 spotkań i 15 bramek. Średnio gola strzela raz na trzy-cztery mecze.

I tu leży nasz duży problem, bo wszystko leży w rękach Lewandowskiego. On na swój reprezentacyjny dorobek pracował u kilku trenerów i albo weźmie się w garść i zacznie strzelać, albo będzie dalej nas i siebie męczył. Co gorsza nie wierzę, żeby Fornalik zdecydował się z Lewandowskiego zrezygnować. Nie dość, że konkurenci w postaci Milika i Sobiecha nie mają silnej pozycji nawet w klubach, to i trener nie wydaje się mieć dość odwagi, by postawić się zawodnikowi. Już na starcie przygody Fornalika z kadrą zobaczyliśmy, kto tu ma więcej do powiedzenia. Fornalik chciał popróbować gry na dwóch napastników. Po meczu Lewandowski orzekł, że to do naszej kadry nie pasuje i więcej podejść do tematu nie było.

Na zakończenie jeszcze słowo o bramkarzach. Boruc w kadrze to na dziś konieczność. Kuszczak knoci, Fabiański się leczy, Tytoń wygrzewa ławkę. Innych bramkarzy na poważnym poziomie, wbrew legendom o polskiej szkole bramkarskiej, nie mamy. Jeśli ja miałbym wybierać, kto stanie między słupkami, postawiłbym na Szczęsnego. To zwyczajnie lepszy bramkarz. Ma warsztat, talent i poukładane w głowie. Boruc to boiskowy szaleniec. Jego gra w bramce bazuje na szaleństwie, na nieustannej agresywności, świetnym refleksie. Jak długo rywal nie zachowuje spokoju, Boruc jest górą. Ale odwróć kartę - to Boruca postaw pod presją, a w oczach kibiców szybko zleci od bohatera do zera, bo pod presją Boruc potrafi zgłupieć. Dobry bramkarz, ale naraz zbyt nieobliczalny jako osoba i zbytnio przewidywalny jako piłkarz.