niedziela, 21 lipca 2013

Smuda zdziała cuda?

Zabieram się do tego tekstu i zabieram. Klecę zdania, by chwilę później je skasować. Powód jest bardzo prosty, próbuję krągłymi słowami zatuszować prawdę i to chyba przed samym sobą. Więc może najlepiej zrobię pisząc tak jak jest – Wisła jest w dupie.

Odsunę na moment na bok najbardziej oczywiste kwestie w stylu braku transferów, braku napastnika. To są w tej chwili tematy poboczne. W pierwszej kolejności trzeba rozpoznać problem zasadniczy.

Remis, zwycięstwo czy porażka?
Wisła zremisowała u siebie z Górnikiem Zabrze. Oddała przy tym bodaj dwa celne strzały. Ogólnopolskie media mówią, że to Górnik był faworytem, że to Górnik rozczarował. A Wisła? Wisła cacy. Niestety ogólnopolskie media jak zwykle nie nadążają i są jakieś pół roku za rzeczywistością. Górnik nie jest już żadną siłą w Ekstraklasie. Górnik zaczął się sypać już po odejściu Milika – wiosna to 10 porażek w 15 meczach! A przecież do tego sezonu Górnik przystąpił jeszcze słabszy.

W Górniku nie ma już Kwieka – mózgu tej drużyny. Nie ma Bembena, który był jednym z filarów defensywy. Nie ma Skorupskiego – niezłego bramkarza, który jeszcze lepiej rokował na przyszłość. To są ubytki stanowiące o jakości, ale ilościowo też jest słabo. By to stwierdzić, wystarczy rzut oka na ich obronę: Olkowski, Danch, Gancarczyk, Kosznik. Do tego Witkowski w bramce.

Jak długo Nawałka miał do dyspozycji wiekowego Bembena, Olkowski nie grał na tej pozycji. Obrońca z niego żaden, a skrzydłowym też jest przereklamowanym. Chłop ma 23 lata na karku i na dobrą sprawę po boisku tylko biega. Robi się z niego talent na siłę, ale wystarczy spojrzeć w statystyki – 58 spotkań w Ekstraklasie, 1 bramka, 4 asysty - grając na skrzydle. A przecież przez większość tego czasu Górnik grał dobrą piłkę, siedział w górnej połowie tabeli. Jeżeli Olkowski czymś się do tej pory wsławił, to marnowaniem stuprocentowych sytuacji. Chłop pudłuje chyba częściej niż Messi strzela.

Kosznik – 30 lat na karku, rewelacja jednej rundy i ostatnie lata spędzone na zapleczu Ekstraklasy. Gancarczyk to dobrze znana wielu kibicom równia pochyła, na dodatek na starość próbują go zrobić stoperem. W całej tej formacji jedynie Danch wygląda możliwie solidnie. Ja wiem, defensywa Wisły też monolitem nie jest, ale do tego jeszcze dojdziemy.

W ataku prowizorka nie mniejsza niż u nas. Teoretycznie najgroźniejszym żądłem zabrzan wydaje się... Przemysław Oziębała - nie martwcie się, jeżeli to nazwisko niewiele Wam mówi. W dodatku aktualnie jest kontuzjowany. Górnik straszył nas Mateuszem Zacharą - lat 23, 13 spotkań w zeszłym sezonie, blisko 800 minut na boisku i jedna zdobyta bramka.

Na papierze silnie obsadzone wydają się skrzydła Górnika. Sęk w tym, że nie dość, że same skrzydła to trochę mało, to jeszcze nawet tu zasadne są znaki zapytania. Np. taki Nakoulma - co mu za chwilę strzeli do głowy, nie wie chyba nawet on sam. Nieprzewidywalny na boisku, jak się ostatnio okazało nieprzewidywalny także poza nim. Małkowski? Nie oszukujmy się, gość od 4 lat nie grał o stawkę. Jechał na urzędniczej pensji najpierw w Bełchatowie, potem w Lubinie. Najpoważniej z tej trójki w tej chwili wydaje się wyglądać Madej, a to wiele mówi.

Ujmując rzecz prościej i konkretniej – Wisła zremisowała na własnym stadionie z jedną z najsłabszych drużyn Ekstraklasy (choć trzeba przyznać, że na polu słabości mamy w lidze ostrą konkurencję). Więcej, Wisła zremisowała w paskudnym stylu, po meczu, który przypominał zawody w jedzeniu orzechów przeprowadzone w domu starców – dwóch bezzębnych staruchów i problem nie do zgryzienia - jak stworzyć zagrożenie pod bramką przeciwnika.

Ale na tym nie koniec, bo po meczu trener i piłkarze zaczęli swoimi wypowiedziami obracać ten upokarzający remis w zwycięstwo. I tu dochodzimy do jądra ciemności, najgorszej części tej całej długiej, męczącej historii - nie sposób trenerowi i piłkarzom odmówić racji. Patrząc na to jak zagraliśmy w piątek, na to, co ta drużyna prezentuje w ostatnim czasie, na braki w naszej kadrze – remis wcale nie jest złym wynikiem.

Kadrowa degrengolada
I co z tym fantem zrobić? Na pewno przydałyby się jakieś transfery. Napastnik to absolutna konieczność, lewy obrońca zresztą też. Kwestia napastnika nie potrzebuje chyba głębszych tłumaczeń – nie mamy nikogo na szpicę, tyle. Co do lewej obrony, to Bunoza nie radzi sobie jakoś tragicznie – w meczu z Górnikiem miał kilka bardzo ważnych interwencji. Ale kwestii swojego wzrostu, nomen omen, nie przeskoczy. Wystarczy jakiś w miarę zwrotny skrzydłowy, by z Bośniaka zrobić wiatrak.

Ale czy na dłuższą metę te dwa - czy nawet cztery nazwiska, bo gdzieś tam mówiło się o czterech transferach do Wisły - odmienią oblicze tej drużyny? Mocno wątpliwe. Obecny skład kisi się we własnym gronie od lat. Większość piłkarzy jest tu już trzeci czy czwarty sezon, a niektórzy nawet dłużej. Jeżeli przez ten czas nie potrafili wziąć się w garść, usiąść, pogadać o swoich problemach, o tym jak z tygodnia na tydzień piłkarsko szmacą się coraz bardziej, wystawiając na pośmiewisko nie tylko klub, ale także swoje własne nazwiska – a to przecież ludzie aspirujący do grania z orłem na piersi – to nie ma nadziei, to są nazwiska do odstrzału. Ani Neymar, ani Messi nie naprawi tego, co z nimi jest nie tak.

Gdyby nie to, że zwyczajnie nie mamy kim grać, chciałoby się amputować chore członki – tu i teraz, żeby zaraza nie rozprzestrzeniła się na to, co jeszcze zdrowe. Garguła i jego stałe fragmenty gry, Wilk i jego "pracowitość" wywołana notorycznie spóźnionymi reakcjami, Jovanović i... całokształt Jovanovicia. Chciałoby się ich posłać na trybuny, tylko kto ma grać zamiast nich? Młodzież już i tak wprowadzamy na wyrost.

Wszystko w rękach Smudy

W tych pięknych okolicznościach przyrody śmiem twierdzić, że Wisła jest zdana na łaskę i niełaskę Smudy. Z choroby nas nie wyleczy, ale może chociaż zdziała coś na objawy. Może jedno czy dwa nazwiska zmartwychwstaną chociaż na ten jeden sezon. Już teraz bardzo pozytywnie zaskakuje mnie Arek Głowacki. Po tym, co prezentował w zeszłym sezonie, przyznam, że postawiłem już na nim krzyżyk - pod względem motorycznym wyglądał wtedy beznadziejnie.

A jednak Wiślak zdołał jeszcze raz pójść w górę i znów wygląda na niezwykle wartościowego gracza. Oczywiście nie należy przeceniać sparingów czy meczu z Górnikiem, ale widać, że nie ma problemów z poruszaniem się po boisku, a jego doświadczenie musi w takiej sytuacji procentować. W piątek Głowacki nie tylko wzorowo wypełniał swoje obowiązki, ale jeszcze łatał dziury po kolegach i dawał bardzo ważną asekurację młodemu Stolarskiemu.

Drugim nazwiskiem na kibicowskiej liście "do wskrzeszenia" musi być Patryk Małecki. Niestety tutaj pozytywnych sygnałów brak. "Mały" z Turcji wrócił pozbawiony swojego podstawowego atutu – dynamiki. Cały miniony sezon komentatorzy powtarzali w kółko "szybki Małecki", "szybki Małecki", tymczasem Wiślak ruszał się jak maluch z piątką pasażerów i zaciągniętym ręcznym. Niestety z Górnikiem skoku jakościowego z jego strony widać nie było, za to mnożyły się całkiem niepotrzebne straty.

Zresztą, poza defensywą, wszyscy piłkarze Wisły zagrali raczej na jednym, mizernym poziomie. Przepraszam, zapomniałem, że grał Garguła. Ja rozumiem, nie jego pozycja - to jest jakieś tam wytłumaczenie jego zagubienia na murawie. Ale z pewnością nie jest to wytłumaczenie dla bardzo niedokładnych podań i po raz kolejny słabiutko bitych stałych fragmentów gry.

Wracając do mizerii w naszej ofensywie. Prawda jest taka, że na dziś - na całą drużynę - z przodu mamy tylko jeden atut, na którym możemy polegać – dynamika Sarkiego. To cholernie, cholernie mało, nawet jeżeli naszym celem ma być utrzymanie. Mało choćby dlatego, że sama dynamika skrzydłowego nie jest w stanie zagwarantować bramek. Sarki biega w takich sektorach, że akcji sam raczej nie skończy, a podać też nie bardzo ma komu.

Cała reszta nawet jeżeli coś potrafi, to są to przebłyski dobrej gry, a jedyną gwarancją jaką zapewniają, jest gwarancja popełniania błędów. Nawet kiedy Wiśle uda się wymienić kilka niezłych podań, zawiązać groźnie wyglądającą akcję, zawsze znajdzie się ktoś, kto zepsuje podanie, nie pokaże się do gry, źle pobiegnie itd. Akurat błędy mamy w tym sezonie jak w banku.

Absolutnie kluczowe wydaje się to, co Smuda zdziała z młodzieżą, bo stawianie na młodych nie jest już opcją – jest koniecznością. Z jednej strony mamy pytanie ile trener da radę wykrzesać z tych chłopaków, z drugiej ile w ogóle można z nich wykrzesać? Temat młodzieży przy Reymonta w ostatnich latach był w najlepszym wypadku zaniedbywany i bardzo możliwe, że Smuda zwyczajnie nie będzie miał w czym rzeźbić. Z Górnikiem na murawę wyszli Stolarski i Nalepa – wstydu sobie ani nam nie zrobili, ale żeby wyróżniali się na tle ogólnej padaczki prezentowanej przez kolegów i przeciwników? Niestety tego też nie można powiedzieć.

Inaczej rzecz ujmując, Smuda z młodzieży raczej powinien starać się robić wartościowe uzupełnienie składu, piłkarzy, którzy w pierwszej kolejności będą solidnie wykonywali taktykę. Na zawodników robiących różnicę raczej nie ma co liczyć.

Właśnie – taktyka. Tutaj trenera czeka najwięcej pracy do wykonania, ale tutaj też może znaleźć wybawienie dla Wisły. Od tej strony Wisła Probierza wyglądała beznadziejnie, a i za Kulawika niewiele widać było pozytywów. Schematy przejścia z obrony do ataku albo nie istniały, albo nie funkcjonowały. Wisła atakowała garstką zawodników bezładnie rozrzuconych na połowie rywali i raczej kryjących się przed grą niż szukających kontaktów z futbolówką.

Tak było w poprzednim sezonie. A jak jest teraz? Nieco lepiej – już widać, że Smuda nie zamierza kurczowo trzymać się defensywy. Po raz pierwszy od dłuższego czasu widzę, że trener pokłada jako takie zaufanie w naszym bloku defensywnym i pozwala obrońcom zostawać sam na sam z przeciwnikiem. Pytanie czy i kiedy to się zemści, bo niestety Jovanović, Bunoza czy Chavez to nie są nazwiska idące w parze z epitetem "solidny".

Niestety z przodu, pomimo tego, że piłkarze starają się siebie szukać, to wciąż jest to za mało. Za zawiązywaniem gry w dwójkach czy trójkach musi iść ruch partnerów w innych strefach, który będzie dawał możliwość przenoszenia akcji w kolejne sektory boiska. Z jednej strony rozumiem – nowy trener, krótki okres przygotowawczy, na wdrożenie wszystkiego potrzeba czasu. Z drugiej strony każdy mecz, w którym wykonywanie założeń taktycznych nie jest naszym mocnym punktem to punkty oddawane przymusowo wszelkiej maści górnikom i podbeskidziom.

Na koniec pozostaje jeszcze jedna kwestia – przygotowanie fizyczne. Jestem bardzo ciekaw pracy jaką wykonał trener Smuda, który znany jest z ciężkich okresów przygotowawczych. Wisła w sparingach z początku prezentowała się bardzo obiecująco, by z każdym kolejnym meczem notować zniżkę formy wywołaną najzwyklejszym w świecie przemęczeniem. W meczu z Górnikiem Wisła też wyglądała na przemęczoną, tylko tutaj rodzi się pytanie – czy świeżość jeszcze wróci?

Nie zdziwiłbym się gdyby za tydzień czy dwa piłkarzom Smudy wyrosły skrzydła i zaczęli zasuwać po boisku aż miło. Niestety równie prawdopodobne wydaje się to, że obecny poziom wydolności zostanie z nami na dłużej. Piłkarze Wisły w ostatnich sezonach przyzwyczaili mnie do przejawiania objawów chronicznego przemęczenia. Może być to zasługą pracy trenerów, może to być zasługą wątłych organizmów piłkarzy, ale nie wykluczałbym też zwykłego lenistwa i chęci zwalenia wszystkiego na trenera i jego przygotowania, czy nawet zemsty za zbyt ciężkie treningi. Zauważcie, że taki Sarki nóg z ołowiu w piątek nie miał, Głowacki też prezentował dobrą motorykę.

Po cichu wciąż marzę, że Wisła w tym sezonie będzie chociaż biegać jak przystało na prawdziwych piłkarzy, ale muszę też przyznać, że swoje marzenia trzymam na krótkiej smyczy realizmu. Jeśli za tydzień nie zobaczymy wyraźnego postępu, to wszystko będę mógł włożyć między bajki. Tak czy inaczej los rozpoczętego sezonu dla Wisły wydaje się bardziej leżeć w rękach trenera niż w nogach zawodników. Jeżeli ta od dawna zatarta maszynka wreszcie zatrybi, będzie to jego zasługą, jednak jeżeli Smuda nie podoła temu, nie oszukujmy się, trudnemu wyzwaniu, to czeka nas wyjątkowo długi i męczący sezon, oby chociaż zakończony happy endem.

Na zakończenie...
Kilka słów o występach:

Michał Miśkiewicz – nogi, nogi i jeszcze raz nogi. Miśkiewicz byłby nawet całkiem znośnym bramkarzem, gdyby nie jego gra nogami. Za każdym razem, kiedy piłka zmierza w jego kierunku, drżę, żeby nie popełnił błędu. Normalnie taki dreszczyk emocji na boiskach Ekstraklasy byłby nawet przyjemną odmianą, ale niestety jego koledzy z defensywy też nie należą do najpewniejszych, więc ich połączone siły mogą przyprawić kogoś o słabszym zdrowiu o zawał.

Tak całkiem poważnie – to jest problem, bo nawet w meczu z Górnikiem widać było, że obrońcy kiedy tylko mogą, unikają grania do Miśkiewicza, a to ogranicza nasze możliwości operowania piłką w tyłach i czyni nas bardziej podatnymi na pressing.

Paweł Stolarski – jak spojrzymy na niego jak na chłopaka rocznik '96 – to trzeba przyznać, że spisuje się dobrze, szczególnie na pozycji, która wymaga tężyzny fizycznej, której Wiślakowi brakuje. Jeżeli spojrzymy na niego jak na pełnoprawnego zawodnika, jest już wyraźnie gorzej. Głowacki notorycznie go niańczy ubezpieczając jego tyły i sprzątając jego błędy. W dodatku w ofensywie Stolarski zbyt często "głupieje" – brak mu albo zimnej głowy, albo pomysłów na prowadzenie akcji. Patrząc na same umiejętności, chłopak się nie wyróżnia, ale też nie odstaje jakoś bardzo wyraźnie na minus, więc kto wie – może jest przed nim niezła piłkarska przyszłość.

Arkadiusz Głowacki – podpora, ostoja, filar, po więcej zapraszam do słownika terminów bliskoznacznych. Przestał człapać, jest w stanie obrócić się w przyzwoitym czasie i nie zapomniał na czym polega jego fach, więc ten sezon może być jego. Pod warunkiem, że nie okaże się, że Górnik jest jeszcze słabszy niż myślę. Aha, warto odnotować, że Głowacki starał się brać udział w grze ofensywnej – przerzuty, długie podania, nawet wyjścia za akcją – to pokazuje, że czuje się pewnie.

Marko Jovanović – jak na swoje możliwości nawet przyzwoity występ, ale jak u Głowackiego trzeba brać poprawkę na klasę rywala. I tak Jovanović zaliczył gigantyczny błąd przy akcji Nakoulmy wpuszczając rywala w pole karne. Co do sytuacji z symulką Małkowskiego, to do Jovanovicia nic nie mam – ewidentnie położył się, żeby zablokować wstrzelenie piłki, dziwię się tylko, że Małkowski nie dostał kartki.

Gordan Bunoza – ustawianie się, przesuwanie, asekuracja – w większości sytuacji rewelacja. Gra 1 na 1? Beznadzieja, ale tego można się było spodziewać przy jego warunkach fizycznych. W tyłach ogólnie raczej na plus ze względu na kilka ważnych interwencji i brak poważniejszych błędów własnych. Z przodu bez historii – wychodził, ale niewiele z tego wynikało, po części można za to winić fatalną dyspozycję Małeckiego.

Emmanuel Sarki – kiedy był przy piłce, stwarzał zagrożenie. Ponieważ Wisła prawie nie stwarzała zagrożenia w tym meczu, łatwo się domyślić, że Sarki rzadko bywał pod grą. Trochę w tym jego zasługi, trochę zasługi kolegów. Ogólnie na delikatny minus.

Ostoja Stjepanović – zrobił swoje w tyłach i to w zasadzie tyle. W akcjach ofensywnych udzielał się rzadko, bez przekonania, a jeżeli już zaznaczał wyraźniej swoją obecność, to raczej na minus.

Michał Nalepa – rocznik '93 więc już 20 lat na karku. Taryfa ulgowa należy się raczej z racji debiutu, który nie wypadł w żadnym razie źle, a jednak nieco bezbarwnie. Z jednej strony jeden z wielu "psujów" w naszych akcjach ofensywnych – sporo jego podań pozostawiało wiele do życzenia. Z drugiej strony chłopak starał się szukać obrotu środkowej strefie i to nawet z pewnymi sukcesami. To bardzo pożyteczna umiejętność u środkowego pomocnika i choć by z tego względu będę trzymał na niego oko.

Michał Chrapek – były takie momenty, kiedy myślałem sobie – tak, to jest ten Chrapek, którego widziałem w ME, ten Chrapek, na którego liczę. Niestety nawet więcej było momentów, w których myślałem sobie – nie, to jednak ten sam Chrapek, co w zeszłym sezonie. W kilku słowach? Błyskotliwy, ale nieprzyzwoicie niechlujny.

Patryk Małecki – słabizna. Fura strat, w większości niewymuszonych – podania do nikogo, spóźnione podania, niecelne podania, za lekkie podania, bieg w niewłaściwym kierunku, spóźniony start, złe decyzje, słabe dośrodkowania – w skrócie pełen przegląd błędów możliwych do popełnienia. A i tak zdołał kilka razy zrobić groźniejszą akcję na skrzydle, co mówi co nieco o jego potencjale.

Łukasz Garguła – jak wyżej, minus fragment o zagrożeniu, plus psute stałe fragmenty gry.

Zmiany – były, niewiele wniosły.