poniedziałek, 15 kwietnia 2013

I na gablotę!

Przyzwyczaiłem się do tego, że od śledzenia wydarzeń w polskiej piłce ręce opadają, ale od sobotniego meczu Wisły z Legią, ręce opadły mi nieco bardziej. Najpierw zaatakowali mnie sędziowie, a potem poprawił jeszcze Jacek "one-man-army" Bednarz, który niedługo sam będzie wykładał papier toaletowy na stadionie. Ale spokojnie, to tylko taka zmyłka, już latem zaczyna się budowanie wielkiej Wisły. Tia...

Na razie dajmy spokój medialnym snom o potędze i zwalnianiu sprzątaczek, skupmy się na tym, co wydarzyło się w trakcie i po sobotnim spotkaniu. Co tu dużo kryć, w sobotnim szlagierze sędziowie mylili się w sposób, który poważnie podważa ich kompetencje do prowadzenia zawodów sportowych nie tylko na tym szczeblu.

To, co odwalał (to i tak delikatne sformułowanie) sędzia Sebastian Jarzębak, pełniący w tym meczu funkcję arbitra bramkowego, nie tyle wymaga wyciągnięcia konsekwencji dyscyplinarnych, co wysłania człowieka na przymusowe badania wzroku i wprowadzenia sądowego zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych. Z taką wadą wzroku chłop jest po prostu zagrożeniem dla siebie i otoczenia. Wystarczy zerknąć >>TUTAJ<<. Przecież on się patrzy na akcję, więc musi widzieć, że piłka wyszła (jeżeli ktoś jest niedoinformowany, to śpieszę wyjaśnić, że po tym dośrodkowaniu padła bramka na 0:1, uznana).

Ale na tym nie koniec cyrku z udziałem tego konkretnego pana, bo w drugiej połowie z podobnej odległości nie zauważył, że Dusan Kuciak  wypadł z piłką poza linię końcową i to w sposób chyba nawet bardziej ewidentny (>>TUTAJ<<). Do tego dochodzą jeszcze kontrowersje dotyczące starcia Kuciaka z Pareiką w ostatnich sekundach meczu i niepodyktowany rzut karny dla Wisły po zagraniu ręką przez Tomasza Jodłowca.

Kuciak miał w zamieszaniu uderzyć Pareikę, czego ja osobiście nie widziałem ze względu na to, że realizator starał się jak mógł, by nie relacjonować całego zajścia. Jednak jeżeli do czegoś doszło, pan Jarzębak musiał to widzieć, bo stał tuż obok. Natomiast co do karnego mam mieszane uczucia. Dla mnie była to ewidentna jedenastka, ale jako kibic Wisły boję się, że mogę być nieobiektywny, a muszę przyznać, że w podobnych sytuacjach arbitrzy nie zawsze dyktują rzuty karne. Tu winne są przede wszystkim przepisy, a raczej to, że sędziowie nagminnie stosują się do nich z dużą dozą dowolności. Sytuację można obejrzeć >>TUTAJ<<. Dlaczego twierdzę, że to był rzut karny? Bo gdyby sytuacja miała miejsce poza polem karnym, to sędzia niemal na pewno odgwizdałby przewinienie.

Oczywiście, Jarzębak robi teraz za najwyższe drzewo w lesie i wszystkie gromy ciskane są w niego, bo jego błędy były karykaturalne. Jednak nie należy przymykać oka na postawę arbitrów liniowego Roberta Siejki i głównego Huberta Siejewicza. Obaj w tych sytuacjach wykazali się podobną nieudolnością. Koniec końców Siejewicz po meczu wyszedł do mediów i publicznie przeprosił za błąd (jeden, ten przy pierwszej bramce). Przyznam szczerze, że mnie tymi przeprosinami tylko bardziej zdenerwował.

Wiele, wiele lat temu, kiedy Siejewicz był początkującym arbitrem na poziomie Ekstraklasy, uchodził za nadzieję polskiego sędziowania. Wnosił na boisko nowe standardy – kultura, zdecydowanie, ale przede wszystkim rozsądek. Siłą rzeczy, nawet pomimo błędów zwalanych na karb braku doświadczenia, był chwalony - także przez media. I chyba Siejewicza zagłaskano, bo nie tylko wraz ze zdobywanym doświadczeniem nie poprawił swojego warsztatu, ale wręcz cofnął się w rozwoju. Z rundy na rundę sędziuje coraz słabiej, tylko mało się o tym mówi, bo łatka dobrego arbitra przylgnęła do niego równie mocno, co łatka talentu do niektórych piłkarzy. Co z tego, że sprawia dobre wrażenie przed kamerą, skoro sędziuje fatalnie?

Jednak na wystąpieniu Siejewicza sprawa się nie kończy. W Krakowie zawrzało, bo zawrzeć musiało. Trudno nie poczuć rozgoryczenia, kiedy kolejny raz w tym sezonie sędziowie w ewidentny sposób mylą się na niekorzyść Wisły. Rozumiem frustrację kibiców, rozumiem poczucie bycia oszukanym u piłkarzy, rozumiem nawet nieostrożne wypowiedzi trenera. Nie rozumiem natomiast >>TEGO<<.

Kibice to kibice, oni żyją meczami swojej drużyny, każdy taki szwindel boli ich jak cios prosto w serce. Piłkarze walczą na boisku, to ich sędziowie oszukują. Po trenerze można by oczekiwać nieco więcej spokoju, ale to on jest najbliżej drużyny i to on najczęściej ponosi odpowiedzialność za wyniki – wiadomo, że nie zawsze da radę stłumić emocje. Ale to pismo? To napisał klubowy oficjel w kilkanaście godzin po meczu. Raz, że od takiej osoby należy z urzędu wymagać pewnej powściągliwości i dozy dyplomacji. Dwa, że miał dość czasu, by ochłonąć i poukładać sprawę w głowie.

Tymczasem ten list ociera się o śmieszność. Niezgrabny, z kilkoma błędami, pisany językiem zagniewanego licealisty, a w tonie przypominający reakcję pięciolatka z piaskownicy. Kolega zniszczył mi babkę, to ja zabieram wiaderko i idę do domu. "Galeria Sędziowskich Sław"? Poważnie? Czy może to jest jakaś gruba ironia, której po prostu nie załapałem? Przypomina mi się scena z gablotą nieobsługiwanych klientów z "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz". Sęk w tym, że Wisła wcale nie wcieli się w rolę kierownika sklepu tylko klienta, który poobrażał wszystkie sklepy.

Bo jak dokładnie wyobrażają to sobie pomysłodawcy? Wchodzi arbiter do szatni i widzi szpaler zdjęć, na który składają się niemal wszyscy ekstraklasowi sędziowie. I co? Robi to na nim jakieś wrażenie? Przecież to oczywiste, że prędzej czy później wyląduje tam każdy arbiter. W poważnych ligach sędziują poważni sędziowie, a jednak też popełniają poważne błędy w poważnych meczach. Nasza liga od A do Z jest niepoważna. Niepoważni są działacze, niepoważni są trenerzy, niepoważni są piłkarze, niepoważny jest poziom zawodów i siłą rzeczy sędziowie do poważnych także nie należą i prędko należeć nie będą. Bo niby jak?

Dzisiaj Wisła wystosowała nieco rozsądniejsze pismo, które znajdziecie >>TUTAJ<<. Niby wszystko fajnie, ale przyjrzyjmy się punktom 3 i 4. Czego tak naprawdę spodziewa się klub? Że PZPN zawiesi połowę ekstraklasowych sędziów? A skąd weźmie następców? Z niższych lig? Ilu tam może być arbitrów, którzy będą lepsi od tych odrzuconych i ile czasu zajmie im popełnienie błędów, które zdaniem klubu wymuszą ich degradację i szukanie kolejnych zastępców? Przecież to jakaś piramidalna bzdura, bicie piany całkiem oderwane od rzeczywistości.

Szkoda, że klub znowu zawiera głupoty w poważnym piśmie, bo akurat punkt piąty wydaje mi się istotny i godny poważnego podjęcia, a ja osobiście jestem gotów podpisać się pod nim obiema rękami. Jak na razie dodatkowi sędziowie jeszcze na nic się nie przydali, a kilka widowisk zdążyli zepsuć swoją obecnością. Eksperymenty eksperymentami, ale nie kosztem odbierania resztek powagi rozgrywkom na najwyższym krajowym szczeblu.

Szkoda także, że tak nieumiejętnie podjęta sprawa prawdopodobnie obróci się przeciwko klubowi. Już prezes Boniek swoją dzisiejszą wypowiedzią wbija szpilki i próbuje przywołać Bednarza do porządku. A przecież Boniek tak naprawdę w tej sprawie bezpośrednio nie uczestniczy. O wiele bardziej zainteresowane jest zapewne samo środowisko sędziowskie, które po takim ataku ze strony klubu, na Wisłę przychylnie patrzeć nie będzie.

Co z tego, że to Wisła ma w tym sporze rację? Co z tego, że to Wisła jest płacącym klientem, który wymaga jedynie pewnego standardu usług? Jednak rynek sędziowski nie jest sklepem działającym na zasadach wolnego rynku, póki co wciąż przypomina bardziej urzędniczy relikt PRL-u. Realia są takie, że w lidze warunki dyktuje sędziowska klika, która tupania nogą się nie wystraszy, bo wie, że niewiele można jej zrobić.

W żadnym razie nie sugeruję tu jakichś fryzjerskich machlojek, jednak problem kiepskiego sędziowania istnieje, a samo środowisko sędziowskie wydaje się nie tylko niezdolne, ale także niechętne do rozwiązania tego problemu. Żeby zmienić tę sytuację, trzeba wykonać sporo pracy u podstaw, dokonać pewnych fundamentalnych reform systemowych, choćby w sposobie szkolenia sędziów. W tę stronę należy kierować wysiłki, a nie przychodzić z awanturą do Urzędu Skarbowego, bo na kłótniach z urzędnikami raczej dobrze się nie wychodzi.