piątek, 8 września 2017

Do oczarowanych

Frustracja. Tak najlepiej opisać emocje kibiców Wisły po meczu z Arką. Niezły początek, efektowny gol, ale też niewykorzystane szanse i obraz gry pogarszający się z minuty na minutę. Dołóżmy do tego porażkę z Zagłębiem, zgubione 2 punkty przeciwko Lechii i przeciętną jakość gry od początku sezonu, a skumulowane żale z łatwością przemieniają się w falę żółci, która aktualnie przelewa się przez wiślacki internet.

W sumie sytuacja jest zrozumiała. Największe rozczarowania przychodzą wtedy, kiedy liczymy na sukces, a Wisła Ramireza dobrym startem sezonu rozbudziła apetyty. Czy jednak porażka z Arką naprawdę powinna wzbudzać takie emocje? Nawet jeśli przyjęlibyśmy, że obecna Wisła jest faworytem do tytułu (choć naprawdę nie wiem, na czym oprzeć takie oczekiwania), to kilka słabszych spotkań nie przekreśla jej szans na ostateczne zwycięstwo, szczególnie w takiej lidze jak Ekstraklasa, gdzie każdy gubi punkty z każdym. Porażki takie jak ta w Gdyni są wliczone w "ryzyko".

A co z grą? Nie mam zamiaru zakłamywać rzeczywistości - jest faktycznie kiepsko. Porażki przychodzą Wiśle łatwo, zwycięstwa raczej w cierpieniach, ale... Na tę chwilę trudno, żeby było inaczej. Kibice łatwo dali się oczarować regularnie zdobywanymi punktami i gładko wchodzącymi do pierwszego składu nowymi nabytkami jak Carlitos i Velez, którzy z miejsca stali się filarami drużyny. Liczni fani wyciągnęli wniosek - tak będzie już zawsze. Cóż, chyba pora Was odczarować.

Wisła, pomimo licznych ruchów na rynku transferowym, dziś jest w bardzo trudnym dla siebie momencie. Wyjątkowo istotną częścią tożsamości drużyny z minionego sezonu był jej środek pola. Zresztą co tu owijać w bawełnę, to była najsilniejsza formacja tej ekipy, jedna z najlepszych w lidze. Fundament pod budowę nowej drużyny. I ten fundament latem rozebrano. Mączyński... Zapragnął zasmakować Ligi Mistrzów. Brlek poszedł spróbować sił w mocniejszych rozgrywkach. Nawet Llonch (którego osobiście bardzo szanuję, ale uważam za najmniej istotnego z tej trójki) sezon zaczynał lecząc kontuzję.

Można narzekać, że Wisła jest zdezorganizowana, że ani przejścia z obrony do ataku, ani z ataku do obrony nie są płynne, że odległości pomiędzy formacjami i piłkarzami są gigantyczne, że brakuje automatyzmów. Ale to wszystko to symptom, objaw, skutek - nie przyczyna. Jeśli ktoś chce wierzyć, że Kiko tak właśnie widzi Wisłę, jego sprawa, ale to trochę jakby wmawiać piekarzowi, że umyślnie wypiekł zakalce. Prawdziwym źródłem problemów jest przebudowa kadrowa ze szczególnym naciskiem na wymuszoną przebudowę środka pola. Dodajmy, że przebudowa, której końca póki co nie widać.

To, że z tercetu środkowych pomocników został nam tylko jeden - ten najmniej kreatywny i zarazem najmniej istotny, to już ustaliliśmy. Zacznijmy od tego, że w realiach Ekstraklasy takich piłkarzy jak Mączyński i Brlek jest może 2-3 na całą ligę, więc załatać dziurę pełnowartościowymi następcami, w dodatku operując bez gotówki, po prostu się nie da. Warto zastanowić się, kto przyszedł w to miejsce? Niestety, cały problem sprowadza się do tego, że do niedawna nikt.

Przyszli piłkarze obiecujący, niektórzy nawet solidni, ale z długiej listy oczekiwanych cech spełniający co najwyżej połowę warunków - skupieni na defensywie lub ofensywie. Tymczasem klub opuścili dwaj zawodnicy łączący zadania obronne i zaczepne, potrafiący grać krótką i długą piłką, uderzyć z dystansu, minąć rywala dryblingiem, ale także wygrać pojedynek fizyczny, zaliczyć przechwyt czy skutecznie wspomóc obrońców. Kiedy w miejsce dwóch takich piłkarzy trafia dwóch, którzy potrafią tylko połowę, rachunek jest bezwzględny, zamiast 1+1, mamy 0,5+0,5 a na boisku jesteśmy w 10.

Weźmy takiego Veleza. W tyłach - tylko ślepy (i Kazek Węgrzyn) nie zauważyłby, że facet czyści co się da. Ale w grze do przodu zawodnik po prostu nie istnieje, to mikry procent tego, co dawałby któryś z piłkarzy, którzy odeszli. Jeszcze gorzej sprawa wygląda z Haliloviciem czy Wojtkowskim, którzy z kolei w defensywę się nie wtrącają, ale i w ofensywie mają mniej do powiedzenia od poprzedników. Dołóżmy do tego, że nie są przygotowani na typową dla Ekstraklasy walkę, a okaże się, że na boisku mamy nie 11 a 9. Choć taka "matematyka" to znaczne uproszczenie, to jednak wcale nie odległe od prawdy.

To zarazem odpowiedź dla pytających o defensywne ustawienie. Trener w tym wypadku wybiera mniejsze zło i trudno się z nim nie zgodzić. Lepiej mieć na boisku gościa, który w tyłach jest poprawny i czasem coś kopnie do przodu, niż chłopaków, którzy pomimo najszczerszych chęci nic z przodu nie zdziałają, a z tyłu będzie wiatr hulał. To nie chodzi o nastawienie ofensywne czy defensywne, tylko efektywną wartość na boisku. Byłaby inna rozmowa, gdyby młodzi zaniedbywali tyły, ale potrafili robić akcje jak Carlitos czy nawet Małecki. Ale to jeszcze nie ta półka, na dziś nawet czas z ławki dostają trochę na wyrost i bardziej ze względu na braki kadrowe.

Jest nadzieja, że ta sytuacja wkrótce się poprawi. Do zdrowia wraca Vullnet Basha, który w swoim debiucie pokazał, że przynajmniej nominalnie może być następcą Brleka lub Mączyńskiego - nie mówię o skali umiejętności, bo by to oceniać jest stanowczo zbyt wcześnie, ale ma podobną boiskową charakterystykę. Podobno za zawodnika Wisły można też uważać Victora Pereza (edit: już potwierdzony), doświadczonego środkowego pomocnika z solidnym CV. Oczywiście minie sporo czasu zanim obaj w pełni przygotują się do gry i wkomponują w zespół, toteż najbliższe tygodnie upłyną raczej pod znakiem przedłużającego się okresu przejściowego.

Gromy kibiców ciskane są też często w naszych zawodników ofensywnych, może z wyłączeniem Carlitosa, ale także trenera dokonującego wyborów personalnych. Tu sytuacja jest nieco bardziej złożona, nazwisk mamy zatrzęsienie, ale w większości mówimy o piłkarzach na krzywej opadającej jak Boguski, Brożek czy Ondrasek lub zawodnikach na dorobku jak Bartosz, Kostal czy Wojtkowski. Tak jedni, jak i drudzy znajdują się w takim okresie kariery, kiedy trudno o stabilną formę, a co za tym idzie trener o ich występach musi decydować na bazie tygodnia treningów, a nie ostatnich występów. Łatwo w takiej sytuacji popełnić błąd, jeszcze łatwiej błąd zarzucić.

Ostatnio trener ma o tyle mniejsze zmartwienie, że Brożek i Ondrasek leczą kontuzje, mimo to solidnie dostaje mu się od kibiców za wystawianie Ze Manuela. I muszę w jednym anonimowemu kibicowi przyznać rację - Portugalczyk zawodzi na całej linii. Natomiast narzekania na decyzję trenera rozumiem już mniej, bo kim ma go Ramirez zastąpić? Wszyscy konkurenci są niezwykle chimeryczni, w dodatku zdarzają im się błędy taktyczne, a sił starcza im maksymalnie na jedną połowę spotkania. Ze Manuela bronił nie będę, oczekuję po nim znacznie więcej, ale na dziś trudno też wskazać zastępcę.

Sytuację w ofensywie mogą poprawić niedawno zakontraktowani Imaz i Kolar oraz będący ponoć o krok od Wisły Balanyuk. Jednak nie dość, że przy każdym z nich trzeba postawić tradycyjny transferowy znak zapytania i dać im czas na wejście w drużynę, czy nawet przygotowanie się do sezonu, to na dokładkę Chorwat i Ukrainiec są piłkarzami sprowadzanymi bardziej z myślą o przyszłości, niż tu i teraz. Odpalić mogą z miejsca, bo uchodzą za utalentowanych, ale oczekiwanie tego po nich może doprowadzić tylko do kolejnych rozczarowań.

Zacząłem od ofensywy, bo to na niej swoją uwagę skupiają kibice, ale po prawdzie uważam, że akurat ofensywa Wisły ma się całkiem nieźle. Nawet w przegranych meczach Wiślacy mieli swoje sytuacje i choć nie warto tego roztrząsać, to choćby mecz z Arką mógł się potoczyć zupełnie inaczej. A przecież docelowo druga linia powinna lepiej wspierać atak, niż ma to miejsce teraz, kiedy środek tworzą Llonch z Velezem lub Arseniciem. Trener z czasem będzie też miał coraz większy wybór zawodników w ofensywie - to wszystko powinno przemawiać wyłącznie na naszą korzyść.

Problemem - i to kolosalnym - jest natomiast defensywa. To tu Ramirez ma prawdziwy problem z wąską kadrą, kontuzjami, a od niedawna także kartkami. To tu w końcu największym problemem są forma i zgranie. Głowacki nie jest wieczny, w tym sezonie błędów się nie ustrzegł, a i tak wygląda najsolidniej ze stoperów. Arsenić to melodia przyszłości, w dodatku pół roku nie grał w piłkę. Co gorsza bardzo słabo prezentuje się Gonzalez, który po prostu popełnia dużo poważnych błędów. Bardzo możliwe, że kiedy sytuacja w środku pola się ustabilizuje, na stoperze zobaczymy Veleza.

A przecież boki obrony też trudno uznać za zabezpieczone. Sadlok i Cywka w formie to motory napędowe drużyny. Ale póki co z formą trafił tylko pierwszy z nich, drugi nie gra źle, ale rozczarowuje. Strach pomyśleć o kartkach czy kontuzjach, bo w odwodzie czekają tylko Bartkowski i Pietrzak - obaj bez poważniejszego doświadczenia w Ekstraklasie, pierwszy aktualnie leczy uraz, drugi dopiero wraca do grania po dłuższej przerwie.

Co jednak najważniejsze, najpoważniejszy na dziś problem Wisły w tyłach leży w zgraniu. O ile sam blok defensywny występuje w podobnym składzie i raczej dobrze się rozumie, o tyle ciągłe rotacje w drugiej linii powodują, że przed naszą szesnastką rządzą rywale. To ten jeden element pozwala przeciwnikom ponawiać ataki po kolejnych przechwytach, to ten jeden element utrudnia nam skuteczne wyprowadzenie piłki z własnej strefy obronnej i odciążenie obrony. Zataczamy koło - nasze problemy zaczynają się i kończą na zdezorganizowanym środku pola. To tu przegrywamy mecze i jak długo ten element nie zostanie naprawiony, będziemy przegrywać dalej.

I trzeba sobie zdać sprawę, że na dziś to jest normalne - raz przegramy, raz wygramy. Raz będziemy oklaskiwać udane akcje, raz rwać włosy z głowy. Wisła jest drużyną w przebudowie, z dużą liczbą niewiadomych i wciąż łataną dziurą w środku pola. Zanim sytuacja się ustabilizuje, mogą minąć tygodnie, nawet miesiące. I nie jest to wyłącznie kwestia zamiany piłkarza X na piłkarza Y, liczy się zgranie i doświadczenie. Chcielibyśmy aby nowe nabytki z miejsca stały się gwiazdami, ale im też trzeba dać czas, a przede wszystkim zrozumieć, że nie każdy gwiazdą będzie. Trzeba w końcu zaufać trenerowi, który nie ma przecież interesu w tym, żeby przegrywać.

Nie jestem zwolennikiem bezstresowego wychowania, tym bardziej nie uważam aby pobłażliwość była właściwym podejściem do dorosłych ludzi wykonujących swoją pracę. A jednak, chciałbym aby kibice potrafili na chwilę uspokoić swoje emocje i spojrzeć na sytuację chłodnym okiem. Wisła jako klub znalazła się niedawno w bardzo trudnej sytuacji, dziś jest już zauważalnie lepiej, ale cień konsekwencji wciąż ciąży tak nad klubem, jak i drużyną. Niedawno oczarowani zwiastunami normalności - transferami, zwycięstwami - sami wmówiliśmy sobie nadchodzące sukcesy. Dziś musimy być mądrzejsi, zdać sobie sprawę skąd przyszliśmy i gdzie naprawdę jesteśmy. Dziś nie możemy sami wmówić sobie nadchodzącej klęski, bo z takiego błędu nikt nas nie wyprowadzi.

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Gdzie jest Wisła?

Zagłębie - Wisła, trudno temu spotkaniu przykleić łatkę ligowego klasyka, to nie jest mecz, który powodowałby wyludnienie ulic choćby dwóch zainteresowanych miast. Owszem, jest tu nieco ekstraklasowej historii, oba kluby pierwsze dwie dekady XXI wieku mogą wspominać raczej dobrze. Jednak to za mało, żeby bezstronny kibic czekał na ten mecz z zapartym tchem. A jednak układ tabeli powoduje, że dla obydwu ekip jest to całkiem istotny sprawdzian.

Zarówno Wisła jak i Zagłębie weszły w sezon 17/18 z impetem, punktują regularnie i pokazują dość atutów, aby o szczęściu nie mówiło się za głośno. Efekt? Przed szóstą serią spotkań Wisła była liderem, Zagłębie z punktem mniej stało na najniższym stopniu podium, w dodatku wynik drugiej Jagiellonii sprawił, że zwycięstwo da Zagłębiu fotel lidera, natomiast każdy inny wynik pozwoli Wiśle obronić pierwsze miejsce.

Z jednej strony bycie liderem po sześciu kolejkach ma mniej więcej taką wartość jak pierwszy stempelek na karcie stałego klienta stacji benzynowej. Z drugiej strony, szczególnie z perspektywy kibica Wisły, czuć tu pewien podtekst, który wzmaga emocje. Rządy Bogusława Cupiała przyzwyczaiły krakowian do sukcesów, dziś, po kilku chudych latach, przeciętny kibic patrzy wygłodniałym wzrokiem na każde trofeum, a w dobrym początku sezonu upatruje obietnicy mistrzostwa. Dzisiejsze zwycięstwo na pewno podsyciłoby ten apetyt, a porażka przyniosłaby spore rozczarowanie.

O ile normalnie trochę dziwiłbym się kibicom i sugerował zachowanie dystansu, o tyle dziś sam jestem gotów wyciągać daleko idące wnioski. Jeszcze niedawno wskazać Wisłę na piłkarskiej mapie Polski było równie łatwo, co Wisłę na lekcji Geografii, dziś to zadanie ociera się o mechanikę kwantową. Bo gdzie jest dzisiejsza Wisła? To drużyna na podium, na mistrza? A może przeciętniak, który punktuje lepiej niż gra? Styl w ostatnich meczach nie pozwala nawet wykluczyć wiosennej walki w dolnej ósemce. Tym bardziej każdy kibic szuka pierwszego lepszego pretekstu, żeby otworzyć to cholerne pudełko i sprawdzić czy kot jest żywy, czy jednak martwy.

Mecz z Zagłębiem wydaje się tu idealnym papierkiem lakmusowym. Lubinianie grają solidną piłkę i regularnie punktują. Nawet jeśli w ogólnym rozrachunku miałoby ich zabraknąć w ligowym topie, tak jak przed rokiem, to na dziś są drużyną wyznaczającą jakość w tej lidze. Każda formacja spełnia swoje zadania a kilku piłkarzy wzbija się ponad solidność. Wiślacy z pewnością mają świadomość tego, że zagrają z drużyną silną, potrafiącą grać w piłkę. Czy zagrają o pełną pulę? Czy są gotowi piłkarsko i mentalnie do roli drużyny, która walczy o coś więcej niż kolejne 3 punkty?

Zresztą to pytanie tyczy się nie tylko piłkarzy, ale może nawet bardziej osoby trenera. Gra jaką zobaczyliśmy w meczu z Pogonią, wyglądała obiecująco, jednak następne mecze przyniosły Wisłę wycofaną, zachowawczą, wykazującą się inicjatywą jedynie w końcówkach. Oczywiście obraną taktykę bronią wyniki, ale Kiko Ramirez lubi przywiązywać wagę do stylu gry rywala, dziś bardzo możliwe, że zmierzy się z drużyna ustawioną w mniej popularnej formacji 3-5-2. Jak dopasuje ustawienie Wisły do takiego rywala? I jak poradzi sobie z brakiem Brleka, od którego w zasadzie zaczynało się ustalanie składu Białej Gwiazdy?

Jeśli Miedziowi zdecyduje się na grę systemem 3-5-2, mecz rozstrzygnie się na skrzydłach, co ciekawe oba do tej pory prezentowane przez Wisłę schematy przeciwko takiemu ustawieniu mogą prowadzić tak do spektakularnego zwycięstwa, jak i nie mniej okazałej porażki. Zagłębie, podobnie jak Pogoń, nie należy do najbardziej agresywnych w środku pola drużyn. Potencjalnie wysoki press może prowadzić do wielu przechwytów i przejmowania inicjatywy przez Wisłę.

Wszystko zależy tak naprawdę od nóg, głów i przede wszystkim płuc skrzydłowych Zagłębia. Jeżeli przy własnym rozegraniu będą utrzymywali się na wysokości piłki, to press nie ma prawa być skuteczny, bo wahadłowi zawsze będą tworzyć przewagę, a angażowanie dużej liczby zawodników w pressing będzie stanowczo zbyt ryzykowne. Jeśli jednak skrzydłowi będą statyczni przy rozegraniu, ustawienie 3-5-2 może powodować znaczne narażenie trójki obrońców na skuteczny pressing. Trzeba też zaznaczyć, że niwelowanie pressingu będzie kosztowało boki Zagłębia duży nakład sił, których może potem brakować w ofensywie. Inaczej rzecz ujmując pressing może przynieść znakomite rezultaty, jak długo będzie stosowany z umiarem, rozwagą, a co najważniejsze skutecznie. Bo każdy kij ma dwa końce, przy ustawieniu rywala 3-5-2 spóźniony, nieskoordynowany pressing to olbrzymia szansa na szybki atak.

Teoretycznie mniej ryzykowna wydaje się gra zachowawcza, defensywna, zorientowana na kontrataki i posyłanie długich piłek w boczne sektory, gdzie powinno brakować zaangażowanych w ofensywę skrzydłowych. Niestety taka taktyka może eksponować braki kadrowe Wisły - defensywni pomocnicy, jak i skrzydłowi nie czują się dobrze w asekuracji bocznych obrońców, a szczególnie Cywka takiej asekuracji będzie potrzebował. Intensywne wsparcie ze strony stoperów jest raczej wykluczone, Głowacki z Gonzalezem będą mieli własne, poważne zmartwienia.

Tak w jednym, jak i w drugim wypadku kluczowe będzie przede wszystkim skrupulatne wykonywanie założeń taktycznych i dobra organizacja gry. Nie będzie miejsca na słabe punkty czy też liczenie na słabość rywala. Oczywiście indywidualne występy mogą zadecydować o tym jak drużyny podzielą między siebie punkty, ale raczej trudno liczyć by słaby występ jednego zawodnika dało się zamaskować dobrym występem innego, a samą walką niedostatki piłkarskie.

Żadna z drużyn nie ma taktycznego handicapu, obie będą w taki czy inny sposób ryzykować, a ostateczny wynik będzie sumą cząstek - wygra lepsza z drużyn. No chyba, że obaj trenerzy stchórzą i zobaczymy dwie drużyny, które boją się grać o pełną pulę z wymagającym rywalem, a co za tym idzie walczyć o mistrzostwo. Tak czy inaczej mecz z Zagłębiem powinien pokazać miejsce Wisły na mapie Ekstraklasy.