Dzisiaj trochę dziwna
koncepcja. Będę naraz pisał ten wpis i śledził Bundesligę.
Powodów kilka, trochę faktycznego braku czasu, trochę własnego
"niechciejstwa" – Bundesliga nie fascynuje mnie aż tak,
żeby poświęcić 4 godziny na obejrzenie spotkań, a potem jeszcze
przysiąść nad tekstem. Ale powodem jest też masa myśli, które
wskoczyły mi do głowy, kiedy pomyślałem "Bundesliga".
Niemiecka najwyższa klasa
rozgrywkowa wznowiła zawody wczoraj i miałem owe wznowienie
śledzić, czego ostatecznie nie zrobiłem i za co do tej pory pluję
sobie w brodę. Schalke pokonało Hannover 5:4, a ja nie widziałem
nawet jednej bramki. No ale Sobiech nieco "osłodził" mi
tę stratę, nie robiąc różnicy na boisku. Nie ukrywam, że mecz
chciałem obejrzeć przede wszystkim ze względu na Polaka, którego
wciąż mam za utalentowanego zawodnika.
Sobiech wyszedł w
pierwszym składzie, ale nie tylko nie strzelił żadnej z 4 bramek
dla "Die Roten", ale nie zaliczył także żadnej asysty,
zgarnął za to czwartą żółtą kartkę w sezonie i Mirko Slomka
zrezygnował z niego po 70 minutach dokonując swojej pierwszej
zmiany. Oczywiście to tylko statystyki, może Sobiech rozegrał
przyzwoite zawody (gdyby zagrał naprawdę dobrze to na pewno bym o
tym usłyszał), ale trochę boli, że napastnik w takim festiwalu
strzeleckim nie przyłożył ręki, a raczej nogi, do żadnej z
bramek. Tyle z tego korzyści, że moje plucie w brodę nie jest
podwójne.
Jak jestem przy
Hannoverze, nie mogę nie zejść na niedoszły transfer Wszołka.
Temat wyjazdów tegorocznych "objawień" już jakiś czas
temu z grubsza przerobiłem, ale sytuacja Polonisty jest specyficzna.
Decyzję sportową chłopaka, może jako jeden z nielicznych,
pochwalam. Nawet jeżeli Czarne Koszule obniżą wiosną loty,
Wszołek wciąż może grać dobrze. To czy dostanie kolejne oferty,
jest wyłącznie w jego nogach i w jego głowie. Potwierdzi
umiejętności – chętni się znajdą. Jeżeli natomiast w
Ekstraklasie nie będzie się wyróżniał, to jednoznaczny sygnał,
że w Niemczech tym bardziej by sobie nie poradził, szczególnie że
dołączyłby do drużyny już w grze, samemu będąc
nieprzygotowanym. Patrząc na dyspozycję Wszołka z końca jesieni,
chłopak był na dobrej drodze, żeby zmarnować w Niemczech
przynajmniej pół sezonu swojej kariery.
Ale to tylko jedna strona
tej sprawy. Druga to negocjacje. Jak było – nie wiem, nie było
mnie przy tym. Prasowe relacje sporządzone na podstawie opowieści
którejś ze stron? Ciekawe źródło, ale w sytuacji gdy
przynajmniej jedna ze stron kręci, a w grę wchodzą poważne
pieniądze, nie w stu procentach wiarygodne. Nie będę zagłębiał
się w to, kto ma rację, bo podejrzewam, że "wina"
rozkłada się na wszystkie strony. Natomiast trzeba powiedzieć
sobie otwarcie jedno – Wszołek narobił wokół siebie smrodu. W
Polsce mało kto mu to powie w twarz, ale w Niemczech mu to
zapamiętają. Jak rezygnować z transferu to raz, a porządnie. Jego
szczęście polega na tym, że wciąż jest młody. Byłby dwa-trzy
lata starszy, a na jego fanaberie patrzono by inaczej. W tym wieku,
jak będzie dobry piłkarsko, swoim życiowym niezdecydowaniem może
jeszcze nie odstraszy kolejnych potencjalnych pracodawców. No chyba,
że powtórzy ten cyrk – wtedy będzie całkiem spalony.
Miałem płynnie przejść
do tematu Milika, który nie załapał się nawet na ławkę Bayeru,
ale... No właśnie, kolejny mecz, który chciałem obejrzeć –
kolejny, którego nie oglądam. Tym razem z przyczyn technicznych. A
tu Boenisch nie tylko zaczyna w wyjściowej jedenastce, ale jeszcze
na dodatek otwiera wynik. Strzałem do właściwej bramki nawet!
Trochę kpię tutaj z reprezentanta Polski, który nie miał
najlepszych ostatnich miesięcy, ale kto wie – może Boenisch
właśnie wraca do topowej dyspozycji? Przed kontuzją zapowiadał
się na gracza wysokiej klasy, a takich Polska wciąż nie ma zbyt
wielu.
Swoją drogą gra Bayer
(2. pozycja w tabeli) z Eintrachtem (4.), a o transmisję trudno.
Zamiast tego wszędzie pełno naładowanego kosmiczną energią
Bayernu (1.), który mierzy się z patałachami z niemieckiego
Podbeskidzia czy innego Bełchatowa - Greuther Furth (18.). Dla
Bawarczyków to raczej przedłużenie okresu przygotowawczego.
Bundesliga powinna się zdecydować czy handluje Bundesligą, czy
meczami Bayernu.
Wracając jeszcze na
moment do Boenischa. Nazwałem go reprezentantem Polski, a wiem, że
wielu zacznie krzyczeć – "Farbowany lis! Kadra PZPN!" No
cóż, dla mnie Boenisch z całej tej zgrai jest postacią, która
budzi najmniej kontrowersji. Urodzony w Polsce? Urodzony. Po polsku
mówi? Mówi. Chyba nawet nie gorzej niż Smolarek, kiedy go Polska
na rękach nosiła. Nawet od strony sportowej patrząc – z gry w
barwach DFB zrezygnował w młodym wieku. Pewnie, miałby tam
nielichą konkurencję - i kiedyś, i teraz, i w przyszłości. Ale
bez szans na powołania czy nawet grę też jednoznacznie nie był.
Wielu w takiej sytuacji by się na Polskę wypięło, a Boenisch do
kadry trafił wciąż jako jeden z większych talentów na swojej
pozycji. To nie to samo, co pozbawieni złudzeń Obraniak, Perquis
czy Polanski.
No, ale miało być kilka
słów o Miliku, to będzie – chociaż pewnie się powtórzę. Dla
Bayeru to był nawet niezły ruch. Nie wydali kokosów, to raz. Jak
nie wypali to część kwoty pewnie jakoś odzyskają upychając go
na wypożyczeniach po słabszych klubach, to dwa. On i tak nie został
sprowadzony "na teraz", to trzy. Jak Milik na tym
skorzysta? Zarobi więcej, pokopie na treningach z lepszymi
piłkarzami. Kto wie - młody jest, może nawet Niemcy dadzą radę
jeszcze go podrasować fizycznie czy motorycznie.
Czy Milik będzie grał?
Osobiście spodziewam się "kariery" a'la Świerczok. Obym
się mylił. Bundesliga to jednak nie Ekstraklasa. W dyspozycji z
pierwszej połowy rundy Milik jeszcze mógł mieć jakieś nadzieje
na regularną grę. Ale im bliżej było zimy, tym grał gorzej. Z
Wisłą – ława, wszedł, strzelił – można napisać, że się
przebudził. Ale tylko jeśli się meczu nie widziało. Milik był
beznadziejny. Dno dna przypieczętowane debilną czerwoną kartką w
już wygranym spotkaniu. A ile akcji bramkowych on w tym meczu
zmarnował? Chyba dobił do poziomu Olkowskiego, który przecież na
swoje statystyki sumiennie pracował przez całą rundę,
systematycznie marnując setkę w niemal każdym starciu. Ale to
nawet nie chodzi o to jedno czy dwa katastrofalne pudła. Chodzi o
to, że on wstrzymywał każdą kontrę, nie umiał ani podać, ani
przyjąć – a obrony przecież nie było. Nagle zrobiła się z
niego piłkarska pokraka.
Wiecie co jest
najśmieszniejsze? Że ten jeden występ, te feralne kilkadziesiąt
minut tak zgrabnie podsumowujące jego okropną zniżkę w
dyspozycji, ciągnie się za nim do tej pory. Dzisiaj Milik nie
zadebiutował, nie usiadł nawet na ławce. Dlaczego? Bo Komisja Ligi
wyceniła jego głupi faul na Szewczyku na dwa mecze kary. W Polsce
zdążył odsiedzieć tylko połowę wyroku, drugi mecz wypadł mu
już za zachodnią granicą.
Meczu Bayeru nie
obejrzałem, ale bundesliga.de oferuje całkiem niezły wgląd w
statystyki meczowe, a w nich... Boenisch jawi się jako jeden z
najlepszych zawodników na boisku. Blisko 12 kilometrów w nogach (4.
wynik), 3 strzały na bramkę, 1 gol, 13 wygranych pojedynków
(najlepszy z Bayeru), 72 kontakty z piłką (znów najlepszy w
drużynie), na minus żółta kartka i siedem niecelnych podań.
Pora na Dortmund. 20 minut
i 0:2 dla Borussii, niestety bez udziału Polaków. Błaszczykowski
ławka, Lewandowski i Piszczek na boisku, ale poza grą. Trzeba też
jednak przyznać, że Borussia, pomimo wyniku, nie imponuje. Pressing
w drugiej linii fajny, Werder sobie z nim nie radzi, ale jak już się
przedrze, to zawodnicy w żółto-czarnych strojach potrafią się
pogubić. Tylko Werder też nie bardzo umie to wykorzystać. Mówiąc
"nie bardzo" mam na myśli, że nie potrafi nawet oddać
celnego strzału. W dodatku sami podopieczni Kloppa też atakują bez
wyrazu. Bramki padły po bezpośrednim rzucie wolnym i kontrze
popartej rykoszetem.
Martwi sytuacja
Błaszczykowskiego, jeszcze przed startem rundy mówiło się, że
usiądzie na ławce. Martwi też sytuacja Lewandowskiego. Mówi się
o jego transferze, ale mówi się też, że Borussia może już teraz
grać bez niego. Jakby na pokaz Reus, Gotze i Grosskreutz grają
między sobą, a Lewy ma zdecydowanie zbyt dużo czasu na oglądanie
meczu i rozkładanie rąk.
Mówi się, że chce go
Guardiola w Bayernie, zresztą Bayern to dla Polaka nie jest nowy
trop transferowy. Wcześniej myślałem sobie - "Po co?"
Lewandowski w Niemczech osiągnął już dość, a są przecież ligi
silniejsze, kluby lepsze nie tylko od Borussii, ale i od Bayernu.
Nazwisko Guardiola to jednak haczyk z przynętą. Nagle wokół
Bawarczyków pojawiła się mgiełka magii. Pep wydaje się być
obietnicą dominacji nie tylko na własnym podwórku. Być częścią
Wielkiego Bayernu – brzmi zachęcająco. Jedyna wątpliwość
dotyczy nie Bayernu, który przecież piłkarzy już teraz ma
świetnych, a właśnie osoby trenera. Czy aby na pewno jest w stanie
zrobić coś na miarę Barcelony w klubie, który Barceloną nie
jest.
W Bremie Piszczek męczy
się bez Błaszczykowskiego, Lewandowski ogólnie się męczy,
Borussia w możliwie komfortowy sposób stara się męczyć własnych
kibiców, ja męczę się oglądając te męczarnie, a w Anglii
najpierw Benteke, potem Agbonlahor i Villa prowadzi. Jednak za dużo
widziałem spotkań tej drużyny, żeby robić sobie nadzieje po 45.
minutach gry. Werder miał rzut wolny. Może gdyby to była
Ekstraklasa, Kazek Węgrzyn pochwaliłby tę próbę dośrodkowania...
Może. Borussia pobawiła się na linii pola karnego gospodarzy, ale
nie była nawet blisko oddania strzału. Jeszcze Hummels bawi się w
polu karnym bremeńczyków, ale nie umie ani strzelić, ani dobrze
podać i przerwa.
Siadam do drugiej połowy
i akurat stały fragment. Świetnie wyszedł w powietrze Santana i
jest 0:3. Borussia gra bardzo skutecznie w spotkaniu, w którym
niewiele się dzieje. Jak na złość, akurat kiedy to piszę, mecz
się ożywił. Werder stwierdził, że trzeba zacząć atakować, bo,
cholera, 0:3 może się skończyć porażką. Borussia stwierdziła
natomiast, że Werder jest słaby i można go pocisnąć. Bramkowo
status quo zachowany, strzałów groźnych też nie przybyło, ale
chociaż tempo jakby większe i miejsca na boisku też jakby więcej.
Wszedł Błaszczykowski –
zaczął grać Piszczek, zaczął grać Lewandowski i w końcu po
pięknej składnej akcji tego trójkąta, wspartego w pewnym momencie
przez Gundogana, Lewandowski podwyższył na 0:4 dosłownie wchodząc
z piłką do bramki. Polak przy końcowym podaniu Piszczka mógł być
delikatnie wychylony za linię spalonego, ale mógł też nie być.
Gol uznany. Moment później kolejna polska akcja. Piszczek sam przed
bramkarzem, ale wykłada Błaszczykowskiemu, ten kładzie obrońcę
na murawę i strzela na pustaka.
Między tymi bramkami
zdarzyło się coś nie miej ważnego dla kibiców z Dortmundu. Na
boisku zameldował się Nuri Sahin. Dla mnie jednak ważniejsze było
wejście Kuby - z czysto sportowego względu. Rozumiem, że wszedł,
kiedy punkty za ten mecz były już przydzielone, ale on wprowadził
do gry Borussii rozmach i pomysł, ta drużyna zaczęła funkcjonować
o klasę sprawniej, a na prawe skrzydło nareszcie patrzyło się z
przyjemnością. Nawet takie smaczki jak Lewandowski zastępujący
Piszczka w obronie po prostu cieszyły oko.
Otwarcie bundesligowej wiosny to mieszany pakiet dla polskiego kibica. Sobiech wczoraj
wg not i statystyk raczej słabo-przeciętny, Milik grać nie mógł,
Boenischa zapewne niewielu chciało oglądać, a jeszcze mniej mogło.
Polacy w Borussii ładnie zakończyli w sumie nudne widowisko, ale
trzeba pamiętać, że do wejścia Błaszczykowskiego sytuacja
kadrowiczów wcale tak różowo nie wyglądała. No i oczywiście tę
słodko-gorzką mieszankę uzupełniła dla mnie Aston Villa, która,
zgodnie z moimi przewidywaniami, ostatecznie tylko zremisowała 2:2.