sobota, 19 stycznia 2013

Bundesligowy zrzut przemyśleń

Dzisiaj trochę dziwna koncepcja. Będę naraz pisał ten wpis i śledził Bundesligę. Powodów kilka, trochę faktycznego braku czasu, trochę własnego "niechciejstwa" – Bundesliga nie fascynuje mnie aż tak, żeby poświęcić 4 godziny na obejrzenie spotkań, a potem jeszcze przysiąść nad tekstem. Ale powodem jest też masa myśli, które wskoczyły mi do głowy, kiedy pomyślałem "Bundesliga".

Niemiecka najwyższa klasa rozgrywkowa wznowiła zawody wczoraj i miałem owe wznowienie śledzić, czego ostatecznie nie zrobiłem i za co do tej pory pluję sobie w brodę. Schalke pokonało Hannover 5:4, a ja nie widziałem nawet jednej bramki. No ale Sobiech nieco "osłodził" mi tę stratę, nie robiąc różnicy na boisku. Nie ukrywam, że mecz chciałem obejrzeć przede wszystkim ze względu na Polaka, którego wciąż mam za utalentowanego zawodnika.

Sobiech wyszedł w pierwszym składzie, ale nie tylko nie strzelił żadnej z 4 bramek dla "Die Roten", ale nie zaliczył także żadnej asysty, zgarnął za to czwartą żółtą kartkę w sezonie i Mirko Slomka zrezygnował z niego po 70 minutach dokonując swojej pierwszej zmiany. Oczywiście to tylko statystyki, może Sobiech rozegrał przyzwoite zawody (gdyby zagrał naprawdę dobrze to na pewno bym o tym usłyszał), ale trochę boli, że napastnik w takim festiwalu strzeleckim nie przyłożył ręki, a raczej nogi, do żadnej z bramek. Tyle z tego korzyści, że moje plucie w brodę nie jest podwójne.

Jak jestem przy Hannoverze, nie mogę nie zejść na niedoszły transfer Wszołka. Temat wyjazdów tegorocznych "objawień" już jakiś czas temu z grubsza przerobiłem, ale sytuacja Polonisty jest specyficzna. Decyzję sportową chłopaka, może jako jeden z nielicznych, pochwalam. Nawet jeżeli Czarne Koszule obniżą wiosną loty, Wszołek wciąż może grać dobrze. To czy dostanie kolejne oferty, jest wyłącznie w jego nogach i w jego głowie. Potwierdzi umiejętności – chętni się znajdą. Jeżeli natomiast w Ekstraklasie nie będzie się wyróżniał, to jednoznaczny sygnał, że w Niemczech tym bardziej by sobie nie poradził, szczególnie że dołączyłby do drużyny już w grze, samemu będąc nieprzygotowanym. Patrząc na dyspozycję Wszołka z końca jesieni, chłopak był na dobrej drodze, żeby zmarnować w Niemczech przynajmniej pół sezonu swojej kariery.

Ale to tylko jedna strona tej sprawy. Druga to negocjacje. Jak było – nie wiem, nie było mnie przy tym. Prasowe relacje sporządzone na podstawie opowieści którejś ze stron? Ciekawe źródło, ale w sytuacji gdy przynajmniej jedna ze stron kręci, a w grę wchodzą poważne pieniądze, nie w stu procentach wiarygodne. Nie będę zagłębiał się w to, kto ma rację, bo podejrzewam, że "wina" rozkłada się na wszystkie strony. Natomiast trzeba powiedzieć sobie otwarcie jedno – Wszołek narobił wokół siebie smrodu. W Polsce mało kto mu to powie w twarz, ale w Niemczech mu to zapamiętają. Jak rezygnować z transferu to raz, a porządnie. Jego szczęście polega na tym, że wciąż jest młody. Byłby dwa-trzy lata starszy, a na jego fanaberie patrzono by inaczej. W tym wieku, jak będzie dobry piłkarsko, swoim życiowym niezdecydowaniem może jeszcze nie odstraszy kolejnych potencjalnych pracodawców. No chyba, że powtórzy ten cyrk – wtedy będzie całkiem spalony.

Miałem płynnie przejść do tematu Milika, który nie załapał się nawet na ławkę Bayeru, ale... No właśnie, kolejny mecz, który chciałem obejrzeć – kolejny, którego nie oglądam. Tym razem z przyczyn technicznych. A tu Boenisch nie tylko zaczyna w wyjściowej jedenastce, ale jeszcze na dodatek otwiera wynik. Strzałem do właściwej bramki nawet! Trochę kpię tutaj z reprezentanta Polski, który nie miał najlepszych ostatnich miesięcy, ale kto wie – może Boenisch właśnie wraca do topowej dyspozycji? Przed kontuzją zapowiadał się na gracza wysokiej klasy, a takich Polska wciąż nie ma zbyt wielu.

Swoją drogą gra Bayer (2. pozycja w tabeli) z Eintrachtem (4.), a o transmisję trudno. Zamiast tego wszędzie pełno naładowanego kosmiczną energią Bayernu (1.), który mierzy się z patałachami z niemieckiego Podbeskidzia czy innego Bełchatowa - Greuther Furth (18.). Dla Bawarczyków to raczej przedłużenie okresu przygotowawczego. Bundesliga powinna się zdecydować czy handluje Bundesligą, czy meczami Bayernu.

Wracając jeszcze na moment do Boenischa. Nazwałem go reprezentantem Polski, a wiem, że wielu zacznie krzyczeć – "Farbowany lis! Kadra PZPN!" No cóż, dla mnie Boenisch z całej tej zgrai jest postacią, która budzi najmniej kontrowersji. Urodzony w Polsce? Urodzony. Po polsku mówi? Mówi. Chyba nawet nie gorzej niż Smolarek, kiedy go Polska na rękach nosiła. Nawet od strony sportowej patrząc – z gry w barwach DFB zrezygnował w młodym wieku. Pewnie, miałby tam nielichą konkurencję - i kiedyś, i teraz, i w przyszłości. Ale bez szans na powołania czy nawet grę też jednoznacznie nie był. Wielu w takiej sytuacji by się na Polskę wypięło, a Boenisch do kadry trafił wciąż jako jeden z większych talentów na swojej pozycji. To nie to samo, co pozbawieni złudzeń Obraniak, Perquis czy Polanski.

No, ale miało być kilka słów o Miliku, to będzie – chociaż pewnie się powtórzę. Dla Bayeru to był nawet niezły ruch. Nie wydali kokosów, to raz. Jak nie wypali to część kwoty pewnie jakoś odzyskają upychając go na wypożyczeniach po słabszych klubach, to dwa. On i tak nie został sprowadzony "na teraz", to trzy. Jak Milik na tym skorzysta? Zarobi więcej, pokopie na treningach z lepszymi piłkarzami. Kto wie - młody jest, może nawet Niemcy dadzą radę jeszcze go podrasować fizycznie czy motorycznie.

Czy Milik będzie grał? Osobiście spodziewam się "kariery" a'la Świerczok. Obym się mylił. Bundesliga to jednak nie Ekstraklasa. W dyspozycji z pierwszej połowy rundy Milik jeszcze mógł mieć jakieś nadzieje na regularną grę. Ale im bliżej było zimy, tym grał gorzej. Z Wisłą – ława, wszedł, strzelił – można napisać, że się przebudził. Ale tylko jeśli się meczu nie widziało. Milik był beznadziejny. Dno dna przypieczętowane debilną czerwoną kartką w już wygranym spotkaniu. A ile akcji bramkowych on w tym meczu zmarnował? Chyba dobił do poziomu Olkowskiego, który przecież na swoje statystyki sumiennie pracował przez całą rundę, systematycznie marnując setkę w niemal każdym starciu. Ale to nawet nie chodzi o to jedno czy dwa katastrofalne pudła. Chodzi o to, że on wstrzymywał każdą kontrę, nie umiał ani podać, ani przyjąć – a obrony przecież nie było. Nagle zrobiła się z niego piłkarska pokraka.

Wiecie co jest najśmieszniejsze? Że ten jeden występ, te feralne kilkadziesiąt minut tak zgrabnie podsumowujące jego okropną zniżkę w dyspozycji, ciągnie się za nim do tej pory. Dzisiaj Milik nie zadebiutował, nie usiadł nawet na ławce. Dlaczego? Bo Komisja Ligi wyceniła jego głupi faul na Szewczyku na dwa mecze kary. W Polsce zdążył odsiedzieć tylko połowę wyroku, drugi mecz wypadł mu już za zachodnią granicą.

Meczu Bayeru nie obejrzałem, ale bundesliga.de oferuje całkiem niezły wgląd w statystyki meczowe, a w nich... Boenisch jawi się jako jeden z najlepszych zawodników na boisku. Blisko 12 kilometrów w nogach (4. wynik), 3 strzały na bramkę, 1 gol, 13 wygranych pojedynków (najlepszy z Bayeru), 72 kontakty z piłką (znów najlepszy w drużynie), na minus żółta kartka i siedem niecelnych podań.

Pora na Dortmund. 20 minut i 0:2 dla Borussii, niestety bez udziału Polaków. Błaszczykowski ławka, Lewandowski i Piszczek na boisku, ale poza grą. Trzeba też jednak przyznać, że Borussia, pomimo wyniku, nie imponuje. Pressing w drugiej linii fajny, Werder sobie z nim nie radzi, ale jak już się przedrze, to zawodnicy w żółto-czarnych strojach potrafią się pogubić. Tylko Werder też nie bardzo umie to wykorzystać. Mówiąc "nie bardzo" mam na myśli, że nie potrafi nawet oddać celnego strzału. W dodatku sami podopieczni Kloppa też atakują bez wyrazu. Bramki padły po bezpośrednim rzucie wolnym i kontrze popartej rykoszetem.

Martwi sytuacja Błaszczykowskiego, jeszcze przed startem rundy mówiło się, że usiądzie na ławce. Martwi też sytuacja Lewandowskiego. Mówi się o jego transferze, ale mówi się też, że Borussia może już teraz grać bez niego. Jakby na pokaz Reus, Gotze i Grosskreutz grają między sobą, a Lewy ma zdecydowanie zbyt dużo czasu na oglądanie meczu i rozkładanie rąk.

Mówi się, że chce go Guardiola w Bayernie, zresztą Bayern to dla Polaka nie jest nowy trop transferowy. Wcześniej myślałem sobie - "Po co?" Lewandowski w Niemczech osiągnął już dość, a są przecież ligi silniejsze, kluby lepsze nie tylko od Borussii, ale i od Bayernu. Nazwisko Guardiola to jednak haczyk z przynętą. Nagle wokół Bawarczyków pojawiła się mgiełka magii. Pep wydaje się być obietnicą dominacji nie tylko na własnym podwórku. Być częścią Wielkiego Bayernu – brzmi zachęcająco. Jedyna wątpliwość dotyczy nie Bayernu, który przecież piłkarzy już teraz ma świetnych, a właśnie osoby trenera. Czy aby na pewno jest w stanie zrobić coś na miarę Barcelony w klubie, który Barceloną nie jest.

W Bremie Piszczek męczy się bez Błaszczykowskiego, Lewandowski ogólnie się męczy, Borussia w możliwie komfortowy sposób stara się męczyć własnych kibiców, ja męczę się oglądając te męczarnie, a w Anglii najpierw Benteke, potem Agbonlahor i Villa prowadzi. Jednak za dużo widziałem spotkań tej drużyny, żeby robić sobie nadzieje po 45. minutach gry. Werder miał rzut wolny. Może gdyby to była Ekstraklasa, Kazek Węgrzyn pochwaliłby tę próbę dośrodkowania... Może. Borussia pobawiła się na linii pola karnego gospodarzy, ale nie była nawet blisko oddania strzału. Jeszcze Hummels bawi się w polu karnym bremeńczyków, ale nie umie ani strzelić, ani dobrze podać i przerwa.

Siadam do drugiej połowy i akurat stały fragment. Świetnie wyszedł w powietrze Santana i jest 0:3. Borussia gra bardzo skutecznie w spotkaniu, w którym niewiele się dzieje. Jak na złość, akurat kiedy to piszę, mecz się ożywił. Werder stwierdził, że trzeba zacząć atakować, bo, cholera, 0:3 może się skończyć porażką. Borussia stwierdziła natomiast, że Werder jest słaby i można go pocisnąć. Bramkowo status quo zachowany, strzałów groźnych też nie przybyło, ale chociaż tempo jakby większe i miejsca na boisku też jakby więcej.

Wszedł Błaszczykowski – zaczął grać Piszczek, zaczął grać Lewandowski i w końcu po pięknej składnej akcji tego trójkąta, wspartego w pewnym momencie przez Gundogana, Lewandowski podwyższył na 0:4 dosłownie wchodząc z piłką do bramki. Polak przy końcowym podaniu Piszczka mógł być delikatnie wychylony za linię spalonego, ale mógł też nie być. Gol uznany. Moment później kolejna polska akcja. Piszczek sam przed bramkarzem, ale wykłada Błaszczykowskiemu, ten kładzie obrońcę na murawę i strzela na pustaka.

Między tymi bramkami zdarzyło się coś nie miej ważnego dla kibiców z Dortmundu. Na boisku zameldował się Nuri Sahin. Dla mnie jednak ważniejsze było wejście Kuby - z czysto sportowego względu. Rozumiem, że wszedł, kiedy punkty za ten mecz były już przydzielone, ale on wprowadził do gry Borussii rozmach i pomysł, ta drużyna zaczęła funkcjonować o klasę sprawniej, a na prawe skrzydło nareszcie patrzyło się z przyjemnością. Nawet takie smaczki jak Lewandowski zastępujący Piszczka w obronie po prostu cieszyły oko.

Otwarcie bundesligowej wiosny to mieszany pakiet dla polskiego kibica. Sobiech wczoraj wg not i statystyk raczej słabo-przeciętny, Milik grać nie mógł, Boenischa zapewne niewielu chciało oglądać, a jeszcze mniej mogło. Polacy w Borussii ładnie zakończyli w sumie nudne widowisko, ale trzeba pamiętać, że do wejścia Błaszczykowskiego sytuacja kadrowiczów wcale tak różowo nie wyglądała. No i oczywiście tę słodko-gorzką mieszankę uzupełniła dla mnie Aston Villa, która, zgodnie z moimi przewidywaniami, ostatecznie tylko zremisowała 2:2.