Rzadko bywa tak, żebym był skłonny sukces drużyny zapisać na konto jednego zawodnika, jednak Christian Benteke swoim występem przeciwko Liverpoolowi nie pozostawił mi wyboru. Gdyby nie 22-latek urodzony w Kinszasie, Aston Villa tego meczu raczej by nie wygrała.
Piszę raczej, bo The Reds tego dnia byli słabi. Villa, szczególnie przed przerwą, robiła więcej, by ten mecz przegrać, niż żeby wyjść z tego starcia zwycięsko, a skończyła z dosyć komfortowym prowadzeniem. Transmisję włączyłem z lekkim poślizgiem, w okolicach piątej minuty. Chwilę później zastanawiałem się czy nie darować sobie oglądania upokarzającej porażki The Villans, na którą jednoznacznie się zanosiło.
Villa rozdawała prezenty na lewo i prawo. Gdybym miał dokładnie opisać ten mecz, słowo "błąd" musiałbym odmienić przez wszystkie przypadki. A jednak przez długi czas "strzał" Lichaja na własną bramkę był źródłem największego zagrożenia ze strony Liverpoolu. W drugiej połowie, w okolicach 60 minuty gry, Villa przestała istnieć na boisku. Na dobre 20 minut została zamknięta we własnym polu karnym, ale wtedy widniał już wynik 0-3 na korzyść przyjezdnych.
Villa miała Benteke i dlatego wygrała ten mecz. Już po kilkunastu minutach widać było, że jeśli gospodarze się nie skoncentrują i nie zaczną doprowadzać akcji do końca, to może czekać ich niemiła niespodzianka. Villa kontrowała prostymi środkami, a zawsze gdzieś tam na końcu akcji czaił się Benteke - świetnie ustawiony, czujny, czekał tylko na dobre podanie. Jednak bramki padały w inny sposób.
Coś mi mówi, że w którymś momencie los zetknie ze sobą tego piłkarza i
Jose Mourinho, bo jest to typ napastnika, jakiego The Special One
poszukuje. Nie chodzi tutaj o parametry fizyczne - siłę, wzrost - a o zdolność do tworzenia sytuacji z niczego. Wielu
bardzo dobrych napastników piłkarsko "dusi się", kiedy drużyna
przestaje grać dobrze. Benteke to nie jest gracz, którego można by
zadusić.
Jest w jego grze sporo bezczelności, świadomości własnych umiejętności, ale jednocześnie dość pokory, by trzymać młodzieńczą fantazję na wodzy. Benteke ma 22-lata, w dzisiejszych czasach to wcale nie tak mało, ale w Anglii gra dopiero pierwszy sezon. Z początku sporo osób kwestionowało wybór Paula Lamberta, który od piątej kolejki stawiał na Belga w pierwszym składzie. Aston Villi daleko do mocarzy z Manchesteru, ale żeby grać, Benteke na ławce musiał posadzić jednego z lepszych napastników w Anglii - Darrena Benta.
Wraz z mijającymi kolejkami coraz mniej osób dziwi się, że to właśnie młokos z Belgii gra na szpicy drużyny z Birmingham. Awans w klubowej hierarchii wzmocnił też jego pozycję w reprezentacji, a tam ma dopiero konkurencję. Lukaku, Chadli, Mertens, Mirallas - wielu przewiduje, że wkrótce ta paczka, naturalnie wespół z Benteke, ozłoci Belgów.
Oczywiście wymieniłem samych napastników, bo gdybym miał wymieniać wszystkie Belgijskie gwiazdy, gwiazdki i talenty, lista byłaby niemiłośiernie opasła. Co ciekawe, często mówi się, że jest to pokłosiem blegijskiego szkolenia - sam Benteke twierdzi inaczej. Nazywa własne pokolenie podwórkową generacją. Piłkarsko wychował sie kopiąc z kolegami takimi jak Axel Witsel na boiskach rozsianych po belgijskim Liege.
Infrastruktura, system szkolenia - to wszystko jest elementem futbolowej układanki, ale Benteke u podstaw swojej kariery widzi przede wszystkim własny upór i ambicję, które miały wychować tak jego, jak i kolegów, na piłkarzy, którymi teraz zachwyca się Europa. Belgijskie miasta to tygle ludności napływowej, dla dzieciaków z imigranckich rodzin piłka jest szansą na dostatnie życie. Nieprzypadkowo obecną Belgię porównuje się do reprezentacji Francji z 98 roku.
Ale wracając do meczu z Liverpoolem. Benteke był w nim klasą sam dla siebie. Wypracował wszystkie trzy bramki, z czego dwie sam strzelił. Fakt faktem, że defensywa The Reds zrobiła wiele, aby mu w tym nie przeszkodzić, ale trzeba też podkreślić, że była na miejscu. Przy dwóch bramkach Benteke miał nieco więcej swobody, ale jego partnerzy już nie. Przy trafieniu na 0-2 sytuacje się odwróciły, niemniej jednak, za każdym razem rola Belgijskiej Bestii była kluczowa.
Pierwsze trafienie to strzał z około 20 metrów. Nieszczególnie silny, ale bardzo precyzyjny. W dodatku piłka poszła w kozioł tuż przed bramkarzem, który chyba był źle ustawiony lub został złapany na wykroku. Tak, Reina był w tej sytuacji zasłonięty, ale do udanej interwencji zabrakło mu wiele, a piłka wpadła do siatki przy krótkim słupku.
Na listę strzelców Benteke wpisał się też przy okazji trafienia na 0-3. Przyjął piłkę w podobnej sytuacji, ale tym razem zdecydował się po prostu wbiec między niezdecydowanych obrońców. Kiedy w końcu jeden z nich zdecydował się zaatakować napastnika, mierzący 1,94 metra Belg bez trudu utrzymał się na nogach i będąc dostatecznie blisko bramki, huknął obok Reiny.
Najwięcej kunsztu Benteke pokazał jednak przy bramce Weimanna na 0-2. Weimann zagrał mu prostopadłą piłkę w pole karne, ale gdzieś w boczny
jego sektor. Napastnik miał na plecach obrońcę i gdyby chciał zagrać
według podręcznika, pociągnąłby piłkę do linii, a potem próbował
wstrzelić na piątkę. Pewnie skończyłoby się rzutem rożnym, ale Bestia
błysnęła geniuszem.
Zamiast zagrać sztampowo, odegrał do wbiegającego Weimanna - piętą, na
dobrych 8 metrów, bez sygnalizowania zagrania, idealnie w tempo. Nie
wiem czy zagrał w ciemno, czy wiedział, że kolega tam wbiegnie? Chciał
dokładnie tak zagrać, a może tylko mu tak wyszło? Nieważne, bo wyszło mu
genialnie.
Trzy niegroźne w gruncie rzeczy sytuacje i trzy bramki wypracowane przez Belgijską Bestię. Ale to dopiero połowa historii, bo Benteke był w tym meczu niemal bezbłędny. Statystyki wygranych pojedynków powietrznych mogliby pozazdrościć mu najlepsi stoperzy. A do tego dokładał dużo walki w parterze i dobry ruch bez piłki.
Wydawałoby się, że Benteke jest jedynym naturalnym adresatem podań Aston Villi, że wystarczy jego wyeliminować z układanki, a goście staną się całkiem bezzębni. Ale to tego dnia okazało się nieosiągalne dla graczy LIverpoolu. To Benteke nakrył ich czapką niewidką, a nie oni jego. Nie tylko dochodził do podań - czy to długich, czy to krótkich - ale na dodatek nie tracił futbolówki.
Chyba to zrobiło na mnie największe wrażenie. Że napastnik ma znaczący udział przy wszystkich trafieniach - zdarza się. Że sam te bramki wypracuje - to też nie jest rzadkością. Ale to, że gra ofensywna drużyny w całości opiera się na napastniku - na jego umiejętnościach, ale też decyzjach - to już takie częste nie jest. A 22-latek zagrał jak weteran, a nie świeżo upieczony ligowiec.
Drużyna prowadzi na trudnym terenie? To trzeba dać odpocząć defensywie,
trzeba poszanować pilkę, potrzymać ją pod bramką rywali. Nic szalonego,
nic ryzykownego - trzeba grać prosto i skutecznie. Ale jednocześnie to
nie było kunktatorskie trzymanie piłki przy chorągiewce - po jego
akcjach mogły paść kolejne bramki. Może mówienie o transferze tego
chłopaka do mocniejszego klubu jest przedwczesne, ale zdecydowanie warto zwrócić na
niego uwagę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz