niedziela, 24 marca 2013

Poukraińskie grzechów i przewin kompendium

Chyba pierwsza fala jęków po meczu z Ukrainą się przelała, można na spokojnie zastanowić się nad tym, co poszło nie tak, bez martwienia się, że pytania i odpowiedzi utoną w morzu lamentu. Oczywiście sam też czuję się nieco rozczarowany. Może nie tym, że de facto zamknęliśmy sobie drogę na mundial – przecież nie zrobiliśmy tego na przestrzeni 90 minut meczu z Ukraińcami. W dodatku, że do Brazylii wybierzemy się co najwyżej w charakterze turystów spodziewałem się jeszcze kiedy nasza forma i nasz wynik na Euro były sprawą otwartą. Nie oszukujmy się – mamy bardzo trudną grupę eliminacyjną. Raczej rozczarowała mnie sama porażka z Ukrainą, a konkretniej jej forma.

Ukraińcy nie przyjechali tu jak po swoje. Trochę się nas nawet bali – chcieli grać piłkę agresywną, twardą, siłową – zamęczyć nas w środku pola i jeśli się uda – ukłuć. Po siedmiu minutach prowadzili 2-0, ale paradoksalnie oznaczało to, że ich plan legł w gruzach. Takie szybkie, niespodziewane prowadzenie potrafi czasem być zgubne dla drużyny. Piłka nożna to sport drużynowy – gra się 11 na 11 i jeden człowiek w pojedynkę może zrobić różnicę, ale boisko jest zbyt duże, a pracy zbyt wiele, by ktokolwiek mógł naprawdę wygrać mecz samemu. Drużyna zawsze jest podwaliną sukcesu, jednak takie sytuacje jak w meczu Polska – Ukraina potrafią drużynę rozbić.

Wejdźmy na moment w głowy piłkarzy Fomenki. Szykowali się na bardzo trudny mecz, który będzie wymagał od nich dania z siebie maksimum i w którym o zwycięstwo będzie trudno. Ledwo wyszli na murawę – pach, pach – bez większego wysiłku zdobywają dwubramkowe prowadzenie. Właściwie bez sytuacji, oddali dwa strzały sprzed szesnastki i oba wpadły. Polska nie ma drugiej linii, Polska nie ma defensywy. Pytanie brzmi – co robimy dalej? Gramy tak, jak trener rozpisał – trochę ofensywnie, trochę defensywnie? Próbujemy przycisnąć i zlać cieniasów, wykorzystać ich moment słabości? A może cofamy się w obawie, że obudziliśmy śpiącego lwa? A może po prostu zdroworozsądkowo chcemy bronić korzystnego wyniku? Prawdziwym zagrożeniem dla drużyny nie jest jednak twierdząca odpowiedź na któreś z tych pytań. Zagrożeniem dla drużyny jest twierdząca odpowiedź na wszystkie pytania. Każdy piłkarz ma swój rozum i w takiej nieprzewidzianej sytuacji każdy piłkarz uzna co innego za słuszne. Właśnie to przez kolejne 10-15 minut po zdobyciu drugiej bramki było prawdziwym problemem Ukrainy. Każdy piłkarz miał trochę inną koncepcję i to wystarczyło, żeby gra drużyny się zdezorganizowała.

Z kolei Polska po dwóch szybkich knock-downach po raz pierwszy od dawna zaprezentowała jakąś boiskową jednomyślność – rzuciła się do ataku. Powód prosty – takie 0-2 to nie tylko kiepski wynik, ale w dodatku walizka wstydu, którą trzeba będzie zabrać do domu. Nasi bez wyjątku rozumieli, że trzeba grać agresywnie i trzeba grać do przodu – najlepiej jak najszybciej. To szczególnie pasowało chłopakom z Borussii, która ostatnio gra głównie taką piłkę – przechwyt i jak najszybsze przeniesienie gry bezpośrednio pod bramkę rywali – podania w tył raczej nie wchodzą w rachubę.

W tym krótkim okresie nasza gra na tle Ukraińców mogła się nawet podobać, choć efekty były tylko przyzwoite. Mieliśmy strasznie dużo przechwytów w środku pola, bo Ukraińcy byli rozproszeni po murawie i pozwalali izolować zawodnika przy piłce, ale z drugiej strony sami też gubiliśmy futbolówkę w środkowej strefie i nadziewaliśmy się na kontry. Na nasze szczęście Ukrainie brakowało zdecydowania i organizacji w tych wypadach, przez co mogliśmy je relatywnie łatwo kasować.

Niestety, mieliśmy też swoje problemy. Głównym było stworzenie groźnej sytuacji z gry. Przede wszystkim brakowało zgrania, zrozumienia i wyćwiczonych akcji. Tu kłaniają się dwie kadencje pracy Fornalika i Smudy, którzy w zasadzie nie wprowadzili żadnej akcji do naszego repertuaru ataków. Następny problem to decyzje personalne Fornalika, o których więcej za chwilę. Teraz tylko zauważę, że zgodnie z moimi przewidywaniami selekcjoner wystawił jedenastkę, która albo nigdy jeszcze ze sobą nie grała, albo miało to miejsce bardzo, bardzo dawno temu. Fornalik wystawił zmutowanego potwora, któremu coś na kształt kręgosłupa wyrasta jedynie gdzieś na boku.

Jednak z mijającymi minutami drugiej połowy, z naszych piłkarzy schodziła energia, a Ukraińcy zaczynali grać coraz bardziej poukładaną piłkę. Przede wszystkim skupili się na niewpuszczaniu naszych graczy w pole karne. Robili to nawet za cenę oddawania mnóstwa stałych fragmentów gry. I przy tym aspekcie chciałbym się na dłużej zatrzymać. Wierutną bzdurą jest stwierdzenie, które przeczytałem gdzieś po meczu – że Ukraińcy oddawali nam stałe fragmenty, bo wiedzieli, że nie stworzymy z nich zagrożenia. To jakiś koszmarny bełkot, który mógł powstać tylko za dziennikarskim biurkiem.

Pierwsza rzecz – stały fragment to zawsze stres dla defensywy, bo to sytuacja w której w polu karnym znajduje się wielu zawodników obydwu drużyn, standardowe zachowania obrońców się nie sprawdzają. W dodatku trzeba zaufać kolegom z innych formacji, którzy w tym wypadku także mają swoje zadania. A każdy błąd może być opłakany w skutkach – jak w szesnastce robi się kocioł, to piłką rządzi już bardziej przypadek niż umiejętności, jedno niefortunne strącenie, trafienie wybiciem kogoś w plecy i nagle można stracić bramkę. Stałe fragmenty to zmora obrońców.

Stałe fragmenty to także zmora dla drużyny, bo oznacza ponowienie akcji rywali, oznacza utrzymanie ciężaru gry pod własną bramką. Po stałych fragmentach gry najłatwiej dać się zamknąć na własnej połowie i całkiem stracić inicjatywę. W dodatku taki scenariusz jest wciąż prawdopodobny, nawet kiedy rywale nie stwarzają zagrożenia ze stałych fragmentów. Jedynie karykaturalnie złe rozegrania, jakie często widujemy na boiskach Ekstraklasy są gwarantem większej szkody dla drużyny atakującej niż broniącej, więc dobrowolne oddawanie stałych fragmentów "bo nic z tego nie zrobią" po prostu nie trzyma się kupy nawet w ogólnym założeniu.

A co dopiero, kiedy przesadzimy go na grunt tego konkretnego spotkania. Ukraina broniła się w tych sytuacjach fatalnie. Gubiła krycie, zostawiała zawodników całkiem niepilnowanych i w dodatku kiedy dochodziło do pojedynków, sporą część przegrywała. Problemem było to, jak my z tego korzystaliśmy, a raczej nie korzystaliśmy.

Zacznijmy od samej techniki centr. Wrzutki Majewskiego były poprawne – docierały do adresatów i pozwalały im na zagranie piłki. Jednak dobrane schematy rozegrania powodowały, że bezpośrednio z takiej wrzutki było bardzo trudno oddać strzał. Piłki latały głównie w kierunku piłkarzy ustawionych poza światłem bramki, lub gdzieś na jego peryferiach i znacznie oddalonych od bramki. Aby z takiej pozycji oddać groźny strzał, trzeba spełnić pewne warunki. Zawodnik atakujący piłkę powinien być w ruchu, by mieć dodatkowy impet przy uderzaniu piłki. Ponadto piłka musi być zagrana niemal idealnie – w tym wypadku mówimy o innej klasie celności, piła musi spadać zawodnikowi w punkt, zgadzać się w timingu z nabiegnięciem zawodnika atakującego, znaleźć się odpowiednim czasie na odpowiedniej wysokości, inaczej zawodnik się z nią minie, lub nie będzie w stanie kontrolować kierunku strzału.

Nasi zawodnicy w polu karnym Ukrainy byli raczej statyczni, a centry zdecydowanie nie były tak dobre. Siłą rzeczy wariant z oddawaniem bezpośrednich strzałów odpadał. Trzeba było szukać zgrania. Ale tu też pojawiał się problem niedostatecznego ruchu ze strony Polaków. Zawodnik nabiegający jest w takiej sytuacji uprzywilejowany z wielu względów. Przede wszystkim będąc w ruchu, to on jest stroną czynną i to on wymusza na rywalach reakcję. Kiedy to on czeka na piłkę, to rywale są w ruchu, to oni przejmują inicjatywę i to oni wymuszają reakcję na zawodniku atakującym. W dodatku zawodnik nabiegający ma lepszy przegląd sytuacji – będąc w ruchu nie musi koncentrować się na obronie swojej pozycji i może swobodnie obserwować sytuację przed nim, podczas gdy zawodnik statyczny musi bronić swojej pozycji i jeszcze w dodatku reagować na zachowanie przeciwnika – jeżeli sytuacja nie jest idealnie przećwiczona i nie jest zaskoczeniem dla rywali, zawodnik atakujący pozostający w bezruchu myślowo jest o krok lub nawet dwa za zawodnikami broniącymi. No i oczywiście zawodnik nabiegający ma przewagę impetu.

Skoro nasze zgrania i rozegrania nie przynosiły powodzenia, należało zmienić wariant rozegrania. Piłkę należało wbijać ostrzej, w okolice piątego metra. Dlaczego? Bo z bliższej odległości byle rykoszet czy niewprawne muśnięcie piłki może już przynieść bramkę. Drugi powód to Piatow, który na poziomie międzynarodowym jest po prostu słabym bramkarzem. Piatow nie ma w ogóle kleju w rękach i zbija piłki gdzie popadnie. Jedna z nielicznych wrzutek na piąty metr skończyła się jego błędem i zdecydowanie należało drążyć temat.

Po bramce Piszczka stałe fragmenty były w zasadzie naszym jedynym argumentem w walce z Ukraińcami, którzy czuli się coraz lepiej i pewniej na boisku, z każdą minutą korygowali swoje ustawienie i swoją organizację gry, by w końcówce pierwszej połowy wyglądać już na drużynę całkiem poukładaną, może z wyłączeniem nadmiernej agresji w środku pola. Swoją drogą sędzia się nie popisał, bo gwizdał dosyć przypadkowo. Odgwizdywał faule, gdzie można było puszczać grę, pokazywał kartki, kiedy faul nie był tak poważny i nie pokazywał kartek, kiedy przewinienia domagały się tego choćby ze względu na taktyczny charakter. Gdyby trzymał się jednego kryterium decyzyjnego, pewnie musiałby usunąć z boiska któregoś z Ukraińców. Sęk w tym, że byłby to jednak jego błąd, bo Ukraińcy i tak usłyszeli kilka gwizdków zbyt wiele przeciwko sobie. Koniec końców, może sporo decyzji arbitra było słabych lub niezrozumiałych, ale przynajmniej żadnej z drużyn w wyraźny sposób nie skrzywdził.

W przerwie... W przerwie stało się to, co stać się musiało, bo Ukraina ma na ławce trenera. Ukraina się całkowicie zreorganizowała i uniemożliwiła nam swobodne operowanie piłką na jej połowie. Jej ustawienie było do tego stopnia skuteczne, że nie tylko nie byliśmy już w stanie notować żadnych przechwytów, ale w dodatku nie mieliśmy nawet dobrego pomysłu jak wejść z piłką na drugą połowę. O dostawaniu się pod bramkę Piatowa w zasadzie nie było już mowy. Owszem, zdarzyło się kilka nieprzekonujących zrywów, ale nawet gdyby Obraniak strzelił wtedy gola, to z jednej sytuacji dwóch bramek się nie zrobi. No i trzeba powiedzieć, że Ukraińcy powinni byli strzelić jeszcze przynajmniej jedną bramkę. Jedyny powód, dla którego tego nie zrobili, to brak koncentracji przy oddawaniu strzałów. Sytuacji bramkowych po przerwie stworzyli 5-6 i gdyby uderzali lepiej, Boruc nie miałby nic do powiedzenia.

Skoro wywołałem nazwisko bramkarza to może przejdę do decyzji personalnych, bo wywołały one sporo dyskusji. Przy okazji Boruc jest wzorcowym przykładem bałaganu w naszej kadrze. Do bramkarza Southampton nie mam właściwie żadnych poważniejszych zarzutów. Tak, źle wyrzucił piłkę, miał kilka błędów, ale nie przez niego przegraliśmy mecz. Niepokojące jest natomiast podejście selekcjonera do samego procesu selekcji. Fornalik zachowuje się jakby był selekcjonerem kadry Brazylii i to kiepskim selekcjonerem. I w żadnym razie nie trenerem. Patrząc po jego decyzjach, najważniejszy jest dobór zawodników będących w najlepszych klubach i będących aktualnie w najwyższej formie. Nie widać w jego decyzjach żadnej innej myśli przewodniej czy koncepcji, tym samym nie może być mowy o tworzeniu drużyny.

Tak, Szczęsny ostatnio miał gorszą prasę i jego sytuacja w klubie się skomplikowała. Jednak czy to jest powód, żeby w bramce postawić golkipera, który w reprezentacji nie grał przez nieomal całą kadencję Smudy i większą część kadencji Fornalika? Przecież dla niego gra z Piszczkiem, Glikiem i Boenischem to była nowość, a i z Wasilewskim zwykł współpracować na innych warunkach. I nie mówimy tu o zawodniku, który w reprezentacji był, tylko nie grał. Nie, Boruc nie trenował z kadrą, nie był powoływany, siłą rzeczy nie ma prawa być zgranym z drużyną. Nie może być tak, że do kadry trafia się za formę dnia. Żeby stworzyć drużynę, trzeba operować pewną zamkniętą grupą zawodników stanowiących o trzonie drużyny i jego bezpośrednim zapleczu. Oczywiście pewne nazwiska mogą wskakiwać do kadry i z niej wypadać w zależności od dyspozycji, ale z pewnymi ekstremalnymi wyjątkami, nie powinno się zastępować zawodników pierwszego składu piłkarzami, którzy w kadrze debiutują lub nie grali od dawna.

Taki Majewski. Jak on miał się rozumieć z partnerami, jak on Lewandowskiego ostatnio na boisku to widział w telewizorze? Błędem Fornalika nie było wystawienie Majewskiego. Błędem Fornalika było to, że powołał chłopa dopiero, kiedy ten nastrzelał bramek i od razu rzucił go na głęboką wodę. A jak w tym wszystkim ma się czuć Mierzejewski, który powołania dostaje na każde zgrupowanie, a nagle w hierarchii przeskoczyło go kilku zawodników znikąd – Kosecki, Majewski, W sumie Milik nawet też pod tę kategorię podpada. To samo Grosicki, choć on akurat możliwe, że nie grał ze względów zdrowotnych.

Nie może być tak, że zawodnicy, którzy miesiąc za miesiącem okazują się godni powołań zostają wyprzedzeni w hierarchii przez zawodników, którzy na powołania zasługują od czasu do czasu. Gdzie w tym logika? Miesiąc temu nie byłeś dość dobry żeby przyjechać na towarzyskie kopanie z Irlandią, ale teraz jesteś dość dobry żeby grać o punkty z Ukrainą. Selekcjoner to nie tylko wybierajka nazwisk na podstawie ostatnich występów w klubach. Gdyby taka była jego rola, śmiało można go zastąpić prostym programem komputerowym. W końcu to tylko segregowanie elementów na podstawie łatwo policzalnych wartości.

Ale przecież selekcjoner to trener. Jego zadaniem jest stworzenie drużyny. Nie można stworzyć drużyny, kiedy w szatni co rusz zbiera się inna grupka ludzi, a większość stałych bywalców i tak nie wychodzi na murawę. Jeżeli trener takich piłkarzy powołuje regularnie, to ich właśnie powinien desygnować do gry w pierwszej kolejności. Jeżeli natomiast chce wystawiać innych piłkarzy, to ich musi powoływać i to bez względu na ich aktualną dyspozycję w klubie. Raz, że nierzadko piłkarze potrafią prezentować dwa różne oblicza w klubie i reprezentacji. Dwa, że selekcjoner nie może się wypinać na zawodnika, któremu chwilowo gorzej idzie. Jeżeli uważa kogoś za wartościowego piłkarza, to tym bardziej powinien go wspierać i promować w trudniejszych momentach kariery. No i trzy, do kadry mają trafiać najlepsi piłkarze, a nie ci, którzy tydzień wcześniej nakopali trochę bramek w nie najsilniejszej lidze. W skrócie. Majewski w kadrze? Tak, pod warunkiem, że trener uważa go za wartościowego i potrzebnego piłkarza, ale to też oznacza, że Majewski dostaje powołania także wtedy, kiedy w klubie gra słabiej albo ląduje na ławie.

Przejdźmy teraz do człowieka, który prawie zbawił Polskę, przynajmniej według mediów – do Obraniaka. Nie ogarniam, jak można cisnąć po chłopie 24 godziny na dobę, a potem wyrzucać trenerowi, że tego samego chłopa posadził na ławce? Abstrahując od strony sportowej – Obraniak nie powinien grać w kadrze, bo ma syndrom oblężonej twierdzy. Dużo mówi się, że nie układa mu się z kolegami z szatni. Prasa co rusz krytykuje go albo za słabą grę, albo za owe spory, albo za nieznajomość języka. Chłop od początku ma wątpliwą motywację do kopania w tej drużynie. W dodatku drużyna intensywnie kopie się po czołach i dla Francuza musi być w stanie zadziwiającej wręcz dezorganizacji. Czy w takiej sytuacji i wobec takiego klimatu wokół zawodnika, Obraniak może pokazywać w koszulce z orzełkiem na piersi pełnię swoich umiejętności – śmiem wątpić.

Patrząc od strony sportowej Obraniak, nawet w formie, nie nadaje się do tej drużyny. Przynajmniej nie jako jej filar i podstawowy zawodnik. Obraniak gra piłkę spokojną, może nawet aż za spokojną. To piłkarz, którego obecność na boisku jest uzasadniona jedynie w towarzystwie kilku graczy pokroju Małeckiego czy Nakoulmy – takich którzy prą do przodu nie zważając na okoliczności. Przy nich taki Obraniak jest cenny, bo umie dać czas partnerom na włączenie się w akcję, potrafi dołożyć trochę pomyślunku do tego futbolowego szaleństwa. W reprezentacji Polski szaleństwa nie ma za grosz, powiedziałbym nawet, że istnieje pokaźny zasób antyszaleństwa. Tej drużyny nie ma kto ciągnąć do przodu, a hamulcowy Obraniak w takiej sytuacji jeszcze tylko zawadza. Jestem przekonany, że z nim na boisku nie mielibyśmy nawet tych kilkunastu minut dobrej gry w pierwszej połowie.

Bo trzeba też przyznać, że polskiej reprezentacji właśnie taka gra powinna obecnie najbardziej odpowiadać. Przechwyty w drugiej linii i jak najszybsze przeniesienie gry pod bramkę rywala. Oczywiście przy zachowaniu pewnej kultury gry – kopiąc po ziemi, a nie lagi na napastnika, w których polskie drużyny lubują się, kiedy grunt zaczyna palić się im pod nogami. W takiej grze mimo wszystko widzę przyszłość dla Majewskiego, pod warunkiem, że Fornalik nie spalił go psychicznie wystawiając go przeciwko Ukrainie. Nie oszukujmy się, to nie był udany występ tego zawodnika, a media nie dają mu o tym zapomnieć.

Następny potencjalny spalony to Kosecki. To przedziwna decyzja trenera. Całkiem niekonsekwentna – Kosecki w tej rundzie notuje właściwie same słabe występy. Na jakiej podstawie to właśnie on został pierwszym zmiennikiem? Nie mam pojęcia. Tzn. rozumiem, że chciał lewego skrzydłowego za lewego skrzydłowego, zawodnika o podobnym profilu. Sęk w tym, że Kosecki to kolejne nazwisko gdzieś tam z rubieży kadry, które wobec słabej dyspozycji tak naprawdę nawet nie powinno znaleźć się na liście powołanych. No chyba, że w niedługim czasie trener chce opierać na nim kadrę. Biorąc pod uwagę, że w odwodzie mamy nieporównywalnie lepszych Grosickiego i Rybusa, opieranie kadry na Koseckim byłoby śmiałym posunięciem.

Pozostając w temacie drugiej linii, kilka słów o defensywnych pomocnikach. Niedawno wydawało się, że mamy tłum kandydatów do gry na tę pozycję. Jak się okazuje tłum wprawdzie pozostał, ale jego jakość została podważona. Borysiuk nie gra – powołany. Matuszczyk gra – niepowołany. Cóż, przynajmniej trener jest konsekwentny. A przynajmniej byłby, gdyby Borysiuk grał w pierwszym składzie. Ale zamiast niego mieliśmy Łukasika. Już przy okazji poprzedniego wpisu zauważyłem, że dla chłopaka jest zwyczajnie zbyt wcześnie. To rozmienianie statusu reprezentanta na drobne. Zegar reprezentacyjnych występów tyka, a Łukasik ma problem, żeby kondycyjnie dotrzymać do godziny na zegarze. Chłopak nie ma żadnych poważnych osiągnięć, żadnego, nawet niepoważnego doświadczenia i wciąż sporo braków jak na ten poziom grania. Dużej różnicy by nie zrobiło, gdyby Fornalik go wystawił na środku ataku.

Co do Krychowiaka mam mieszane uczucia. To, że chłopak zbiera dobre noty za występy w klubie, nie oznacza, że jest jego filarem, że jest graczem kluczowym. Biorąc pod uwagę, że jego noty są albo dobre, albo przyzwoite, a Reims i tak przegrywa, należy wnioskować, że jest wręcz przeciwnie – że jego rola w klubie mimo wszystko nie jest duża. Tak naprawdę nie jest to zarzut przeciwko Krychowiakowi – mamy zawodników jakich mamy, lepszych Fornalik nie wyhoduje. Jednak wystawianie dwóch mało istotnych i mało doświadczonych zawodników w drugiej linii siłą rzeczy musi rzutować na możliwości tej formacji. No i w meczu z Ukrainą rzutowało. W odbiorze chłopaki zagrali jeszcze jako-tako, choć błędów i klopsów można by im wytknąć może nawet dziesiątki. Jednak jeszcze gorzej wyglądała ofensywa, gdzie ci piłkarze nie byli w stanie wziąć na siebie odpowiedzialności i robili głównie za statystów.

Polanski jest nam ze sportowego punktu widzenia niezbędny, jednak uważam też, że Borysiuk pod jego nieobecność powinien być poddany poważniejszej próbie niż test wytrzymałości krzesełka na Narodowym. No i bocznica dla Matuszczyka to stanowczo kiepski pomysł. Choćby dlatego, że zdarzy się sytuacja kryzysowa – kartki, kontuzje to na tej pozycji sprawy częste – i trzeba będzie kogoś do składu wstawić. Powołany nagle po długiej przerwie Matuszczyk skończy się najpewniej powtórką z Majewskiego.

Że stoperów nie mamy, to powszechnie wiadomo. Tematu Lewandowskiego nie chce mi się nawet ruszać. Powiem tyle, że jak nie zagra z San Marino, to na bramkę w kadrze może sobie jeszcze trochę poczekać. Przynajmniej jeżeli nadal będzie w niej równie anonimowy. Jest jednak jeszcze jeden ważny i niewyeksploatowany temat – boki obrony. Z Piszczkiem sprawa podobna do Lewandowskiego – Borussia Borussią, reprezentacja reprezentacją. Tak, strzelił bramkę po dortmundzkiej akcji, ale poza okresem naszej lepszej gry, czyli pi razy oko kwadransem w pierwszej połowie, Piszczek był w zasadzie niewidoczny w ofensywie, a w defensywie knocił nie mniej niż koledzy. Warto postawić pytanie – czy to kolejny selekcjoner nie potrafi wykorzystać potencjału dortmundzkiego tercetu, czy też dortmundzki tercet koncertuje tylko z orkiestrą pod batutą Kloppa.

Nie chcę żeby to zabrzmiało jak ciągła jazda po Fornaliku, ale patrząc z boku to jednak Lewandowski Piszczek i Błaszczykowski mają w kadrze przebłyski dobrej gry. Akurat wtedy, kiedy reprezentacja przyjmuje styl Borussii i szybko przenosi ciężar gry pod bramkę rywali. Już kilka razy widać było, że ci piłkarze potrafią konstruować ciekawe akcje z Obraniakiem, Grosickim, Polanskim, Rybusem i jeszcze kilkoma kolegami, więc może to jednak nie jest kwestia partnerów do gry. No i zauważmy też, że absolutnie nikt w tej reprezentacji nie pokazuje jaki jest pomysł tej kadry na grę do przodu. W ogóle nikt nie pokazuje jaki jest pomysł tej kadry na grę. Po pól roku eliminacji wygląda to tak, jakby tego pomysłu zwyczajnie nie było.

I tu dochodzimy do ostatniego wisienki na torcie, ostatniego nazwiska w układance – do Boenischa. Szczerze? Mam lepsze rzeczy do roboty niż oglądanie spotkań Dynama Kijów. O Jarmolence tylko słyszałem. Po tym, co słyszałem i czytałem, nie wystawiłbym Boenischa w składzie. Po tym, co zobaczyłem w piątek, mogę tylko powiedzieć, że decyzji bym nie zmienił. Wiem, alternatywą jest Wawrzyniak – obrońca kiepski. Sęk w tym, że Boenisch jako obrońca jest słaby, a może nawet tragiczny. Nie można grać na boku obrony dysponując taką motoryką. Boenisch ma depnięcie jak maluch z czwórką pasażerów i promień skrętu jak przerdzewiały Polonez. I wszyscy o tym wiedzą.

Boenisch może grywać w Bayerze ze względu na jedną rzecz – swoje walory ofensywne. I wystawienie Boenischa w polskiej reprezentacji też mogłoby mieć ręce i nogi, pod warunkiem, że zawodnika zagospodarowano by przede wszystkim w ofensywie. Jednak jak ustaliliśmy wyżej, reprezentacja nie ma żadnych planów na grę do przodu, więc siłą rzeczy Boenischa nie ma nawet w co wkomponować. W dodatku kpiną był jego występ przeciwko Irlandii. Wiadomo było, że jeżeli zagra z Ukrainą, to na lewej obronie. Jednak nie dano mu okazji, żeby poczuć grę ofensywną na tej konkretnej pozycji. Tak, Rybus i tak nie grał. Ale grał Krychowiak, grał Glik, grał Obraniak, który bardzo możliwe, że przed meczem z Irlandią był przewidywany przez Fornalika do pierwszego składu na mecz z Ukrainą. Grał przede wszystkim Błaszczykowski, a jest różnica pomiędzy wrzucaniem z lewej strony do zamykającego akcję Błaszczykowskiego i rozgrywaniem akcji z Błaszczykowskim. Słowem, Boenisch nie dostał nawet okazji do przetarcia się z grą kolegów.

Wyszła z tego wszystkiego koszmarna lista zarzutów, głównie pod adresem trenera. Jednak nie mogę na koniec nie zauważyć, że to jednak piłkarze popełniali katastrofalne błędy w defensywie i to piłkarzom starczyło animuszu na piętnaście minut gry. W dodatku animusz obudził się dopiero po dwóch siarczystych kopach od kozaków. Mam wrażenie, że trener nie pomaga piłkarzom w dobrych występach. Ale poprzedni też nie pomagał. Pytanie, czy jest w ogóle taki trener, który może im pomóc, czy też może najpierw oni muszą pomóc sobie sami? Rozwiązaniem mógłby być naprawdę klasowy trener, najlepiej niemiecki i to nie jakiś emeryt z przebrzmiałym nazwiskiem. Nie wątpię, że nasz związek stać na taki kontrakt, jednak jakoś nie wierzę, że beton zezwoli na zatrudnienie jakiegokolwiek obcokrajowca.

PS
Byłbym zapomniał. Trzeba wyciągać wnioski z błędów. Nie wyobrażam sobie dalszego pomijania przy powołaniach Wolskiego. Tak, chłopak nie gra w Fiorentinie, ale to, co robi Milik, też trudno nazwać graniem. Nie domagam się pierwszego składu, nie domagam się nawet występów Wolskiego. Ale w kadrze musi być, bo co do tego, że ma umiejętności i duży talent, wątpliwości nie ma. Dlatego też nie można z powołaniami czekać aż jego talent wypali i zacznie strzelać bramki w Serie A. Wtedy to my będziemy chcieli w pełni korzystać z jego talentu, a nie dopiero wprowadzać go do kadry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz