Chyba pierwsza fala jęków
po meczu z Ukrainą się przelała, można na spokojnie zastanowić się
nad tym, co poszło nie tak, bez martwienia się, że pytania i
odpowiedzi utoną w morzu lamentu. Oczywiście sam też czuję się
nieco rozczarowany. Może nie tym, że de facto zamknęliśmy sobie
drogę na mundial – przecież nie zrobiliśmy tego na przestrzeni
90 minut meczu z Ukraińcami. W dodatku, że do Brazylii wybierzemy
się co najwyżej w charakterze turystów spodziewałem się jeszcze
kiedy nasza forma i nasz wynik na Euro były sprawą otwartą. Nie
oszukujmy się – mamy bardzo trudną grupę eliminacyjną. Raczej
rozczarowała mnie sama porażka z Ukrainą, a konkretniej jej forma.
Ukraińcy nie przyjechali
tu jak po swoje. Trochę się nas nawet bali – chcieli grać piłkę
agresywną, twardą, siłową – zamęczyć nas w środku pola i
jeśli się uda – ukłuć. Po siedmiu minutach prowadzili 2-0, ale
paradoksalnie oznaczało to, że ich plan legł w gruzach. Takie
szybkie, niespodziewane prowadzenie potrafi czasem być zgubne dla
drużyny. Piłka nożna to sport drużynowy – gra się 11 na 11 i
jeden człowiek w pojedynkę może zrobić różnicę, ale boisko
jest zbyt duże, a pracy zbyt wiele, by ktokolwiek mógł naprawdę
wygrać mecz samemu. Drużyna zawsze jest podwaliną sukcesu, jednak
takie sytuacje jak w meczu Polska – Ukraina potrafią drużynę
rozbić.
Wejdźmy na moment w głowy
piłkarzy Fomenki. Szykowali się na bardzo trudny mecz, który
będzie wymagał od nich dania z siebie maksimum i w którym o
zwycięstwo będzie trudno. Ledwo wyszli na murawę – pach, pach –
bez większego wysiłku zdobywają dwubramkowe prowadzenie. Właściwie
bez sytuacji, oddali dwa strzały sprzed szesnastki i oba wpadły.
Polska nie ma drugiej linii, Polska nie ma defensywy. Pytanie brzmi –
co robimy dalej? Gramy tak, jak trener rozpisał – trochę
ofensywnie, trochę defensywnie? Próbujemy przycisnąć i zlać
cieniasów, wykorzystać ich moment słabości? A może cofamy się w
obawie, że obudziliśmy śpiącego lwa? A może po prostu
zdroworozsądkowo chcemy bronić korzystnego wyniku? Prawdziwym
zagrożeniem dla drużyny nie jest jednak twierdząca odpowiedź na
któreś z tych pytań. Zagrożeniem dla drużyny jest twierdząca
odpowiedź na wszystkie pytania. Każdy piłkarz ma swój rozum i w
takiej nieprzewidzianej sytuacji każdy piłkarz uzna co innego za
słuszne. Właśnie to przez kolejne 10-15 minut po zdobyciu drugiej
bramki było prawdziwym problemem Ukrainy. Każdy piłkarz miał
trochę inną koncepcję i to wystarczyło, żeby gra drużyny się
zdezorganizowała.
Z kolei Polska po dwóch
szybkich knock-downach po raz pierwszy od dawna zaprezentowała jakąś
boiskową jednomyślność – rzuciła się do ataku. Powód prosty
– takie 0-2 to nie tylko kiepski wynik, ale w dodatku walizka
wstydu, którą trzeba będzie zabrać do domu. Nasi bez wyjątku
rozumieli, że trzeba grać agresywnie i trzeba grać do przodu –
najlepiej jak najszybciej. To szczególnie pasowało chłopakom z
Borussii, która ostatnio gra głównie taką piłkę – przechwyt i
jak najszybsze przeniesienie gry bezpośrednio pod bramkę rywali –
podania w tył raczej nie wchodzą w rachubę.
W tym krótkim okresie
nasza gra na tle Ukraińców mogła się nawet podobać, choć efekty
były tylko przyzwoite. Mieliśmy strasznie dużo przechwytów w
środku pola, bo Ukraińcy byli rozproszeni po murawie i pozwalali
izolować zawodnika przy piłce, ale z drugiej strony sami też
gubiliśmy futbolówkę w środkowej strefie i nadziewaliśmy się na
kontry. Na nasze szczęście Ukrainie brakowało zdecydowania i
organizacji w tych wypadach, przez co mogliśmy je relatywnie łatwo
kasować.
Niestety, mieliśmy też
swoje problemy. Głównym było stworzenie groźnej sytuacji z gry.
Przede wszystkim brakowało zgrania, zrozumienia i wyćwiczonych
akcji. Tu kłaniają się dwie kadencje pracy Fornalika i Smudy,
którzy w zasadzie nie wprowadzili żadnej akcji do naszego
repertuaru ataków. Następny problem to decyzje personalne
Fornalika, o których więcej za chwilę. Teraz tylko zauważę, że
zgodnie z moimi przewidywaniami selekcjoner wystawił jedenastkę,
która albo nigdy jeszcze ze sobą nie grała, albo miało to miejsce
bardzo, bardzo dawno temu. Fornalik wystawił zmutowanego potwora,
któremu coś na kształt kręgosłupa wyrasta jedynie gdzieś na
boku.
Jednak z mijającymi
minutami drugiej połowy, z naszych piłkarzy schodziła energia, a
Ukraińcy zaczynali grać coraz bardziej poukładaną piłkę. Przede
wszystkim skupili się na niewpuszczaniu naszych graczy w pole karne.
Robili to nawet za cenę oddawania mnóstwa stałych fragmentów gry.
I przy tym aspekcie chciałbym się na dłużej zatrzymać. Wierutną
bzdurą jest stwierdzenie, które przeczytałem gdzieś po meczu –
że Ukraińcy oddawali nam stałe fragmenty, bo wiedzieli, że nie
stworzymy z nich zagrożenia. To jakiś koszmarny bełkot, który
mógł powstać tylko za dziennikarskim biurkiem.
Pierwsza rzecz – stały
fragment to zawsze stres dla defensywy, bo to sytuacja w której w
polu karnym znajduje się wielu zawodników obydwu drużyn,
standardowe zachowania obrońców się nie sprawdzają. W dodatku
trzeba zaufać kolegom z innych formacji, którzy w tym wypadku także
mają swoje zadania. A każdy błąd może być opłakany w skutkach
– jak w szesnastce robi się kocioł, to piłką rządzi już
bardziej przypadek niż umiejętności, jedno niefortunne strącenie,
trafienie wybiciem kogoś w plecy i nagle można stracić bramkę.
Stałe fragmenty to zmora obrońców.
Stałe fragmenty to także
zmora dla drużyny, bo oznacza ponowienie akcji rywali, oznacza
utrzymanie ciężaru gry pod własną bramką. Po stałych
fragmentach gry najłatwiej dać się zamknąć na własnej połowie
i całkiem stracić inicjatywę. W dodatku taki scenariusz jest wciąż
prawdopodobny, nawet kiedy rywale nie stwarzają zagrożenia ze
stałych fragmentów. Jedynie karykaturalnie złe rozegrania, jakie
często widujemy na boiskach Ekstraklasy są gwarantem większej
szkody dla drużyny atakującej niż broniącej, więc dobrowolne
oddawanie stałych fragmentów "bo nic z tego nie zrobią"
po prostu nie trzyma się kupy nawet w ogólnym założeniu.
A co dopiero, kiedy
przesadzimy go na grunt tego konkretnego spotkania. Ukraina broniła
się w tych sytuacjach fatalnie. Gubiła krycie, zostawiała
zawodników całkiem niepilnowanych i w dodatku kiedy dochodziło do
pojedynków, sporą część przegrywała. Problemem było to, jak my
z tego korzystaliśmy, a raczej nie korzystaliśmy.
Zacznijmy od samej
techniki centr. Wrzutki Majewskiego były poprawne – docierały do
adresatów i pozwalały im na zagranie piłki. Jednak dobrane
schematy rozegrania powodowały, że bezpośrednio z takiej wrzutki
było bardzo trudno oddać strzał. Piłki latały głównie w
kierunku piłkarzy ustawionych poza światłem bramki, lub gdzieś na
jego peryferiach i znacznie oddalonych od bramki. Aby z takiej
pozycji oddać groźny strzał, trzeba spełnić pewne warunki.
Zawodnik atakujący piłkę powinien być w ruchu, by mieć dodatkowy
impet przy uderzaniu piłki. Ponadto piłka musi być zagrana niemal
idealnie – w tym wypadku mówimy o innej klasie celności, piła
musi spadać zawodnikowi w punkt, zgadzać się w timingu z
nabiegnięciem zawodnika atakującego, znaleźć się odpowiednim
czasie na odpowiedniej wysokości, inaczej zawodnik się z nią
minie, lub nie będzie w stanie kontrolować kierunku strzału.
Nasi zawodnicy w polu
karnym Ukrainy byli raczej statyczni, a centry zdecydowanie nie były
tak dobre. Siłą rzeczy wariant z oddawaniem bezpośrednich strzałów
odpadał. Trzeba było szukać zgrania. Ale tu też pojawiał się
problem niedostatecznego ruchu ze strony Polaków. Zawodnik
nabiegający jest w takiej sytuacji uprzywilejowany z wielu względów.
Przede wszystkim będąc w ruchu, to on jest stroną czynną i to on
wymusza na rywalach reakcję. Kiedy to on czeka na piłkę, to rywale
są w ruchu, to oni przejmują inicjatywę i to oni wymuszają
reakcję na zawodniku atakującym. W dodatku zawodnik nabiegający ma
lepszy przegląd sytuacji – będąc w ruchu nie musi koncentrować
się na obronie swojej pozycji i może swobodnie obserwować sytuację
przed nim, podczas gdy zawodnik statyczny musi bronić swojej pozycji
i jeszcze w dodatku reagować na zachowanie przeciwnika – jeżeli
sytuacja nie jest idealnie przećwiczona i nie jest zaskoczeniem dla
rywali, zawodnik atakujący pozostający w bezruchu myślowo jest o
krok lub nawet dwa za zawodnikami broniącymi. No i oczywiście
zawodnik nabiegający ma przewagę impetu.
Skoro nasze zgrania i
rozegrania nie przynosiły powodzenia, należało zmienić wariant
rozegrania. Piłkę należało wbijać ostrzej, w okolice piątego
metra. Dlaczego? Bo z bliższej odległości byle rykoszet czy
niewprawne muśnięcie piłki może już przynieść bramkę. Drugi
powód to Piatow, który na poziomie międzynarodowym jest po prostu
słabym bramkarzem. Piatow nie ma w ogóle kleju w rękach i zbija
piłki gdzie popadnie. Jedna z nielicznych wrzutek na piąty metr
skończyła się jego błędem i zdecydowanie należało drążyć
temat.
Po bramce Piszczka stałe
fragmenty były w zasadzie naszym jedynym argumentem w walce z
Ukraińcami, którzy czuli się coraz lepiej i pewniej na boisku, z
każdą minutą korygowali swoje ustawienie i swoją organizację
gry, by w końcówce pierwszej połowy wyglądać już na drużynę
całkiem poukładaną, może z wyłączeniem nadmiernej agresji w
środku pola. Swoją drogą sędzia się nie popisał, bo gwizdał
dosyć przypadkowo. Odgwizdywał faule, gdzie można było puszczać
grę, pokazywał kartki, kiedy faul nie był tak poważny i nie
pokazywał kartek, kiedy przewinienia domagały się tego choćby ze
względu na taktyczny charakter. Gdyby trzymał się jednego
kryterium decyzyjnego, pewnie musiałby usunąć z boiska któregoś
z Ukraińców. Sęk w tym, że byłby to jednak jego błąd, bo
Ukraińcy i tak usłyszeli kilka gwizdków zbyt wiele przeciwko
sobie. Koniec końców, może sporo decyzji arbitra było słabych
lub niezrozumiałych, ale przynajmniej żadnej z drużyn w wyraźny
sposób nie skrzywdził.
W przerwie... W przerwie
stało się to, co stać się musiało, bo Ukraina ma na ławce
trenera. Ukraina się całkowicie zreorganizowała i uniemożliwiła
nam swobodne operowanie piłką na jej połowie. Jej ustawienie było
do tego stopnia skuteczne, że nie tylko nie byliśmy już w stanie
notować żadnych przechwytów, ale w dodatku nie mieliśmy nawet
dobrego pomysłu jak wejść z piłką na drugą połowę. O
dostawaniu się pod bramkę Piatowa w zasadzie nie było już mowy.
Owszem, zdarzyło się kilka nieprzekonujących zrywów, ale nawet
gdyby Obraniak strzelił wtedy gola, to z jednej sytuacji dwóch
bramek się nie zrobi. No i trzeba powiedzieć, że Ukraińcy powinni
byli strzelić jeszcze przynajmniej jedną bramkę. Jedyny powód,
dla którego tego nie zrobili, to brak koncentracji przy oddawaniu
strzałów. Sytuacji bramkowych po przerwie stworzyli 5-6 i gdyby
uderzali lepiej, Boruc nie miałby nic do powiedzenia.
Skoro wywołałem nazwisko
bramkarza to może przejdę do decyzji personalnych, bo wywołały
one sporo dyskusji. Przy okazji Boruc jest wzorcowym przykładem
bałaganu w naszej kadrze. Do bramkarza Southampton nie mam właściwie
żadnych poważniejszych zarzutów. Tak, źle wyrzucił piłkę, miał
kilka błędów, ale nie przez niego przegraliśmy mecz. Niepokojące
jest natomiast podejście selekcjonera do samego procesu selekcji.
Fornalik zachowuje się jakby był selekcjonerem kadry Brazylii i to
kiepskim selekcjonerem. I w żadnym razie nie trenerem. Patrząc po
jego decyzjach, najważniejszy jest dobór zawodników będących w
najlepszych klubach i będących aktualnie w najwyższej formie. Nie
widać w jego decyzjach żadnej innej myśli przewodniej czy
koncepcji, tym samym nie może być mowy o tworzeniu drużyny.
Tak, Szczęsny ostatnio
miał gorszą prasę i jego sytuacja w klubie się skomplikowała.
Jednak czy to jest powód, żeby w bramce postawić golkipera, który
w reprezentacji nie grał przez nieomal całą kadencję Smudy i
większą część kadencji Fornalika? Przecież dla niego gra z
Piszczkiem, Glikiem i Boenischem to była nowość, a i z Wasilewskim
zwykł współpracować na innych warunkach. I nie mówimy tu o
zawodniku, który w reprezentacji był, tylko nie grał. Nie, Boruc
nie trenował z kadrą, nie był powoływany, siłą rzeczy nie ma
prawa być zgranym z drużyną. Nie może być tak, że do kadry
trafia się za formę dnia. Żeby stworzyć drużynę, trzeba
operować pewną zamkniętą grupą zawodników stanowiących o
trzonie drużyny i jego bezpośrednim zapleczu. Oczywiście pewne
nazwiska mogą wskakiwać do kadry i z niej wypadać w zależności
od dyspozycji, ale z pewnymi ekstremalnymi wyjątkami, nie powinno
się zastępować zawodników pierwszego składu piłkarzami, którzy
w kadrze debiutują lub nie grali od dawna.
Taki Majewski. Jak on miał
się rozumieć z partnerami, jak on Lewandowskiego ostatnio na boisku
to widział w telewizorze? Błędem Fornalika nie było wystawienie
Majewskiego. Błędem Fornalika było to, że powołał chłopa
dopiero, kiedy ten nastrzelał bramek i od razu rzucił go na głęboką
wodę. A jak w tym wszystkim ma się czuć Mierzejewski, który
powołania dostaje na każde zgrupowanie, a nagle w hierarchii
przeskoczyło go kilku zawodników znikąd – Kosecki, Majewski, W
sumie Milik nawet też pod tę kategorię podpada. To samo Grosicki,
choć on akurat możliwe, że nie grał ze względów zdrowotnych.
Nie może być tak, że
zawodnicy, którzy miesiąc za miesiącem okazują się godni powołań
zostają wyprzedzeni w hierarchii przez zawodników, którzy na
powołania zasługują od czasu do czasu. Gdzie w tym logika? Miesiąc
temu nie byłeś dość dobry żeby przyjechać na towarzyskie
kopanie z Irlandią, ale teraz jesteś dość dobry żeby grać o
punkty z Ukrainą. Selekcjoner to nie tylko wybierajka nazwisk na
podstawie ostatnich występów w klubach. Gdyby taka była jego rola,
śmiało można go zastąpić prostym programem komputerowym. W końcu
to tylko segregowanie elementów na podstawie łatwo policzalnych
wartości.
Ale przecież selekcjoner
to trener. Jego zadaniem jest stworzenie drużyny. Nie można
stworzyć drużyny, kiedy w szatni co rusz zbiera się inna grupka
ludzi, a większość stałych bywalców i tak nie wychodzi na
murawę. Jeżeli trener takich piłkarzy powołuje regularnie, to ich
właśnie powinien desygnować do gry w pierwszej kolejności. Jeżeli
natomiast chce wystawiać innych piłkarzy, to ich musi powoływać i
to bez względu na ich aktualną dyspozycję w klubie. Raz, że
nierzadko piłkarze potrafią prezentować dwa różne oblicza w
klubie i reprezentacji. Dwa, że selekcjoner nie może się wypinać
na zawodnika, któremu chwilowo gorzej idzie. Jeżeli uważa kogoś
za wartościowego piłkarza, to tym bardziej powinien go wspierać i
promować w trudniejszych momentach kariery. No i trzy, do kadry mają
trafiać najlepsi piłkarze, a nie ci, którzy tydzień wcześniej
nakopali trochę bramek w nie najsilniejszej lidze. W skrócie.
Majewski w kadrze? Tak, pod warunkiem, że trener uważa go za
wartościowego i potrzebnego piłkarza, ale to też oznacza, że
Majewski dostaje powołania także wtedy, kiedy w klubie gra słabiej
albo ląduje na ławie.
Przejdźmy teraz do
człowieka, który prawie zbawił Polskę, przynajmniej według
mediów – do Obraniaka. Nie ogarniam, jak można cisnąć po
chłopie 24 godziny na dobę, a potem wyrzucać trenerowi, że tego
samego chłopa posadził na ławce? Abstrahując od strony sportowej
– Obraniak nie powinien grać w kadrze, bo ma syndrom oblężonej
twierdzy. Dużo mówi się, że nie układa mu się z kolegami z
szatni. Prasa co rusz krytykuje go albo za słabą grę, albo za owe
spory, albo za nieznajomość języka. Chłop od początku ma
wątpliwą motywację do kopania w tej drużynie. W dodatku drużyna
intensywnie kopie się po czołach i dla Francuza musi być w stanie
zadziwiającej wręcz dezorganizacji. Czy w takiej sytuacji i wobec
takiego klimatu wokół zawodnika, Obraniak może pokazywać w
koszulce z orzełkiem na piersi pełnię swoich umiejętności –
śmiem wątpić.
Patrząc od strony
sportowej Obraniak, nawet w formie, nie nadaje się do tej drużyny.
Przynajmniej nie jako jej filar i podstawowy zawodnik. Obraniak gra
piłkę spokojną, może nawet aż za spokojną. To piłkarz, którego
obecność na boisku jest uzasadniona jedynie w towarzystwie kilku
graczy pokroju Małeckiego czy Nakoulmy – takich którzy prą do
przodu nie zważając na okoliczności. Przy nich taki Obraniak jest
cenny, bo umie dać czas partnerom na włączenie się w akcję,
potrafi dołożyć trochę pomyślunku do tego futbolowego
szaleństwa. W reprezentacji Polski szaleństwa nie ma za grosz,
powiedziałbym nawet, że istnieje pokaźny zasób antyszaleństwa.
Tej drużyny nie ma kto ciągnąć do przodu, a hamulcowy Obraniak w
takiej sytuacji jeszcze tylko zawadza. Jestem przekonany, że z nim
na boisku nie mielibyśmy nawet tych kilkunastu minut dobrej gry w
pierwszej połowie.
Bo trzeba też przyznać,
że polskiej reprezentacji właśnie taka gra powinna obecnie
najbardziej odpowiadać. Przechwyty w drugiej linii i jak najszybsze
przeniesienie gry pod bramkę rywala. Oczywiście przy zachowaniu
pewnej kultury gry – kopiąc po ziemi, a nie lagi na napastnika, w
których polskie drużyny lubują się, kiedy grunt zaczyna palić
się im pod nogami. W takiej grze mimo wszystko widzę przyszłość
dla Majewskiego, pod warunkiem, że Fornalik nie spalił go
psychicznie wystawiając go przeciwko Ukrainie. Nie oszukujmy się,
to nie był udany występ tego zawodnika, a media nie dają mu o tym
zapomnieć.
Następny potencjalny
spalony to Kosecki. To przedziwna decyzja trenera. Całkiem
niekonsekwentna – Kosecki w tej rundzie notuje właściwie same
słabe występy. Na jakiej podstawie to właśnie on został
pierwszym zmiennikiem? Nie mam pojęcia. Tzn. rozumiem, że chciał
lewego skrzydłowego za lewego skrzydłowego, zawodnika o podobnym
profilu. Sęk w tym, że Kosecki to kolejne nazwisko gdzieś tam z
rubieży kadry, które wobec słabej dyspozycji tak naprawdę nawet
nie powinno znaleźć się na liście powołanych. No chyba, że w
niedługim czasie trener chce opierać na nim kadrę. Biorąc pod
uwagę, że w odwodzie mamy nieporównywalnie lepszych Grosickiego i
Rybusa, opieranie kadry na Koseckim byłoby śmiałym posunięciem.
Pozostając w temacie
drugiej linii, kilka słów o defensywnych pomocnikach. Niedawno
wydawało się, że mamy tłum kandydatów do gry na tę pozycję.
Jak się okazuje tłum wprawdzie pozostał, ale jego jakość została
podważona. Borysiuk nie gra – powołany. Matuszczyk gra –
niepowołany. Cóż, przynajmniej trener jest konsekwentny. A
przynajmniej byłby, gdyby Borysiuk grał w pierwszym składzie. Ale
zamiast niego mieliśmy Łukasika. Już przy okazji poprzedniego
wpisu zauważyłem, że dla chłopaka jest zwyczajnie zbyt wcześnie.
To rozmienianie statusu reprezentanta na drobne. Zegar
reprezentacyjnych występów tyka, a Łukasik ma problem, żeby
kondycyjnie dotrzymać do godziny na zegarze. Chłopak nie ma żadnych
poważnych osiągnięć, żadnego, nawet niepoważnego doświadczenia
i wciąż sporo braków jak na ten poziom grania. Dużej różnicy by
nie zrobiło, gdyby Fornalik go wystawił na środku ataku.
Co do Krychowiaka mam
mieszane uczucia. To, że chłopak zbiera dobre noty za występy w
klubie, nie oznacza, że jest jego filarem, że jest graczem
kluczowym. Biorąc pod uwagę, że jego noty są albo dobre, albo
przyzwoite, a Reims i tak przegrywa, należy wnioskować, że jest
wręcz przeciwnie – że jego rola w klubie mimo wszystko nie jest
duża. Tak naprawdę nie jest to zarzut przeciwko Krychowiakowi –
mamy zawodników jakich mamy, lepszych Fornalik nie wyhoduje. Jednak
wystawianie dwóch mało istotnych i mało doświadczonych zawodników
w drugiej linii siłą rzeczy musi rzutować na możliwości tej
formacji. No i w meczu z Ukrainą rzutowało. W odbiorze chłopaki
zagrali jeszcze jako-tako, choć błędów i klopsów można by im
wytknąć może nawet dziesiątki. Jednak jeszcze gorzej wyglądała
ofensywa, gdzie ci piłkarze nie byli w stanie wziąć na siebie
odpowiedzialności i robili głównie za statystów.
Polanski jest nam ze
sportowego punktu widzenia niezbędny, jednak uważam też, że
Borysiuk pod jego nieobecność powinien być poddany poważniejszej
próbie niż test wytrzymałości krzesełka na Narodowym. No i
bocznica dla Matuszczyka to stanowczo kiepski pomysł. Choćby
dlatego, że zdarzy się sytuacja kryzysowa – kartki, kontuzje to
na tej pozycji sprawy częste – i trzeba będzie kogoś do składu
wstawić. Powołany nagle po długiej przerwie Matuszczyk skończy
się najpewniej powtórką z Majewskiego.
Że stoperów nie mamy, to
powszechnie wiadomo. Tematu Lewandowskiego nie chce mi się nawet
ruszać. Powiem tyle, że jak nie zagra z San Marino, to na bramkę w
kadrze może sobie jeszcze trochę poczekać. Przynajmniej jeżeli
nadal będzie w niej równie anonimowy. Jest jednak jeszcze jeden
ważny i niewyeksploatowany temat – boki obrony. Z Piszczkiem
sprawa podobna do Lewandowskiego – Borussia Borussią,
reprezentacja reprezentacją. Tak, strzelił bramkę po dortmundzkiej
akcji, ale poza okresem naszej lepszej gry, czyli pi razy oko
kwadransem w pierwszej połowie, Piszczek był w zasadzie niewidoczny
w ofensywie, a w defensywie knocił nie mniej niż koledzy. Warto
postawić pytanie – czy to kolejny selekcjoner nie potrafi
wykorzystać potencjału dortmundzkiego tercetu, czy też dortmundzki
tercet koncertuje tylko z orkiestrą pod batutą Kloppa.
Nie chcę żeby to
zabrzmiało jak ciągła jazda po Fornaliku, ale patrząc z boku to
jednak Lewandowski Piszczek i Błaszczykowski mają w kadrze
przebłyski dobrej gry. Akurat wtedy, kiedy reprezentacja przyjmuje
styl Borussii i szybko przenosi ciężar gry pod bramkę rywali. Już
kilka razy widać było, że ci piłkarze potrafią konstruować
ciekawe akcje z Obraniakiem, Grosickim, Polanskim, Rybusem i jeszcze
kilkoma kolegami, więc może to jednak nie jest kwestia partnerów
do gry. No i zauważmy też, że absolutnie nikt w tej reprezentacji
nie pokazuje jaki jest pomysł tej kadry na grę do przodu. W ogóle
nikt nie pokazuje jaki jest pomysł tej kadry na grę. Po pól roku
eliminacji wygląda to tak, jakby tego pomysłu zwyczajnie nie było.
I tu dochodzimy do
ostatniego wisienki na torcie, ostatniego nazwiska w układance –
do Boenischa. Szczerze? Mam lepsze rzeczy do roboty niż oglądanie
spotkań Dynama Kijów. O Jarmolence tylko słyszałem. Po tym, co
słyszałem i czytałem, nie wystawiłbym Boenischa w składzie. Po
tym, co zobaczyłem w piątek, mogę tylko powiedzieć, że decyzji
bym nie zmienił. Wiem, alternatywą jest Wawrzyniak – obrońca
kiepski. Sęk w tym, że Boenisch jako obrońca jest słaby, a może
nawet tragiczny. Nie można grać na boku obrony dysponując taką
motoryką. Boenisch ma depnięcie jak maluch z czwórką pasażerów
i promień skrętu jak przerdzewiały Polonez. I wszyscy o tym
wiedzą.
Boenisch może grywać w
Bayerze ze względu na jedną rzecz – swoje walory ofensywne. I
wystawienie Boenischa w polskiej reprezentacji też mogłoby mieć
ręce i nogi, pod warunkiem, że zawodnika zagospodarowano by przede
wszystkim w ofensywie. Jednak jak ustaliliśmy wyżej, reprezentacja
nie ma żadnych planów na grę do przodu, więc siłą rzeczy
Boenischa nie ma nawet w co wkomponować. W dodatku kpiną był jego
występ przeciwko Irlandii. Wiadomo było, że jeżeli zagra z
Ukrainą, to na lewej obronie. Jednak nie dano mu okazji, żeby
poczuć grę ofensywną na tej konkretnej pozycji. Tak, Rybus i tak
nie grał. Ale grał Krychowiak, grał Glik, grał Obraniak, który
bardzo możliwe, że przed meczem z Irlandią był przewidywany przez
Fornalika do pierwszego składu na mecz z Ukrainą. Grał przede
wszystkim Błaszczykowski, a jest różnica pomiędzy wrzucaniem z
lewej strony do zamykającego akcję Błaszczykowskiego i
rozgrywaniem akcji z Błaszczykowskim. Słowem, Boenisch nie dostał
nawet okazji do przetarcia się z grą kolegów.
Wyszła z tego wszystkiego
koszmarna lista zarzutów, głównie pod adresem trenera. Jednak nie
mogę na koniec nie zauważyć, że to jednak piłkarze popełniali
katastrofalne błędy w defensywie i to piłkarzom starczyło
animuszu na piętnaście minut gry. W dodatku animusz obudził się
dopiero po dwóch siarczystych kopach od kozaków. Mam wrażenie, że
trener nie pomaga piłkarzom w dobrych występach. Ale poprzedni też
nie pomagał. Pytanie, czy jest w ogóle taki trener, który może im
pomóc, czy też może najpierw oni muszą pomóc sobie sami?
Rozwiązaniem mógłby być naprawdę klasowy trener, najlepiej
niemiecki i to nie jakiś emeryt z przebrzmiałym nazwiskiem. Nie
wątpię, że nasz związek stać na taki kontrakt, jednak jakoś nie
wierzę, że beton zezwoli na zatrudnienie jakiegokolwiek
obcokrajowca.
PS
Byłbym zapomniał. Trzeba wyciągać wnioski z błędów. Nie wyobrażam sobie dalszego pomijania przy powołaniach Wolskiego. Tak, chłopak nie gra w Fiorentinie, ale to, co robi Milik, też trudno nazwać graniem. Nie domagam się pierwszego składu, nie domagam się nawet występów Wolskiego. Ale w kadrze musi być, bo co do tego, że ma umiejętności i duży talent, wątpliwości nie ma. Dlatego też nie można z powołaniami czekać aż jego talent wypali i zacznie strzelać bramki w Serie A. Wtedy to my będziemy chcieli w pełni korzystać z jego talentu, a nie dopiero wprowadzać go do kadry.
Byłbym zapomniał. Trzeba wyciągać wnioski z błędów. Nie wyobrażam sobie dalszego pomijania przy powołaniach Wolskiego. Tak, chłopak nie gra w Fiorentinie, ale to, co robi Milik, też trudno nazwać graniem. Nie domagam się pierwszego składu, nie domagam się nawet występów Wolskiego. Ale w kadrze musi być, bo co do tego, że ma umiejętności i duży talent, wątpliwości nie ma. Dlatego też nie można z powołaniami czekać aż jego talent wypali i zacznie strzelać bramki w Serie A. Wtedy to my będziemy chcieli w pełni korzystać z jego talentu, a nie dopiero wprowadzać go do kadry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz