sobota, 3 listopada 2012

Historyczny wyczyn Evry

Nie wiem, czy Patrice Evra zapamięta mecz z Arsenalem na dłużej, ale chyba powinien. Dla jego drużyny był to raczej spacerek. Vermaelen sprezentował gospodarzom bramkę już w 3. minucie gry, a potem było już z górki. Czerwone Diabły nawet się nie starały. Oddały bezradnym Kanonierom pole, a i tak co rusz miały okazję, by podwyższyć prowadzenie. W końcu gola na 2-0 zdobył właśnie Evra. Co w nim takiego szczególnego?

Ano, od kiedy z wielkiej piłki zniknęli Roberto Carlos i Bixente Lizarazu, to właśnie Francuz senegalskiego pochodzenia uchodzi za najlepszego lewego obrońcę świata. Na Old Trafford pojawił się w styczniu 2006 roku i od tamtej pory jest pewniakiem do pierwszego składu. Niewysoki jak na obrońcę, ale naraz silny i bardzo dynamiczny. Ma wszelkie atuty, by brylować na swojej pozycji w defensywie.

Ale na tej pozycji trzeba też umieć grać do przodu i z tego przede wszystkim Evra jest znany. W trakcie meczu niezliczoną liczbę razy przemierza całą długość boiska, harując od jednej linii końcowej do drugiej. Blisko siedem lat w Manchesterze United, cztery mistrzostwa kraju, trzykrotnie zdobyte wicemistrzostwo. Ile ten ofensywnie grający zawodnik musiał nastrzelać bramek w Premiership?

Wliczając dzisiejszego gola? Cztery. Pięć, jeżeli dodamy samobójcze trafienie przeciwko West Bromwich Albion dwa sezony wstecz. Zawodnik rokrocznie nominowany na swojej pozycji do miana najlepszego na świecie, wielbiony za wkład w grę ofensywną, grając w drużynie, która zdominowała własne podwórko, zdobył zaledwie cztery ligowe bramki.

Ale sam fakt trafienia do siatki przez Evrę nie jest historyczny. Nie chodzi też o okoliczności, tzn. strzał głową. Mierzący wg różnych źródeł od 1,73m do 1,75m wzrostu zawodnik pokonywał już w ten sposób bramkarzy. Kto wnikliwie śledzi Premiership, ten wie, że w tym sezonie Evra po główce zdobył już bramkę przeciwko Newcastle. I właśnie dlatego ten moment w jego karierze jest historyczny. Po raz pierwszy po przenosinach do Anglii 31-letni Francuz ma na koncie dwa ligowe trafienia w sezonie.

Ostatni raz równie skuteczny był 10 lat temu, kiedy rozgrywał swój pierwszy sezon w barwach AS Monaco. Tylko, że wtedy drugie trafienie zanotował w 31. kolejce. Gdy piszę te słowa, w Anglii wciąż trwa 10. kolejka i tak sobie myślę... Nie, nie zastanawiam się, ile bramek nastrzela Evra - jeśli poprzestanie na dwóch, nikt nie będzie w szoku. Głowię się raczej nad tym, jak wielkim rozczarowaniem będzie w tym sezonie brak tytułu dla United?

Popatrzmy jak wielki potencjał ofensywny ma ta drużyna. Na bokach obrony szaleją wybiegani Evra i Rafael, obaj już z dwoma trafieniami na koncie. Z obrońców po bramce dołożyli jeszcze Evans i Buttner, którego sprowadzenie miało tak pobudzić Evrę. A to tylko obrońcy. Dalej siła ognia Czerwonych Diabłów jest jeszcze bardziej imponująca.

Samych napastników na najwyższym poziomie światowym Sir Alex Ferguson ma zbyt wielu, żeby zmieścić ich naraz na murawie. Przeciwko Arsenalowi wyszli Rooney z van Persie'm. A jest jeszcze Chicharito, jest Welbeck. Druga linia? Kagawa, Nani, Valencia, Young, Cleverly, Anderson - na szczęście mają krótkie nazwiska, bo inaczej nie starczyłoby tchu, żeby wszystkich wymienić. A w odwodzie pozostaje też siła doświadczenia w postaci Giggsa i Scholesa.

Defensywa przekonuje trochę mniej. Carrick z Fletcherem od lat robią swoje, ale w ich renomie więcej jest boiskowego stażu niż talentu. Na środku obrony niby wciąż straszy para Ferdinand - Vidić. Tylko, że wszyscy wiedzą jak to jest z tą parą, jak nie jeden, to drugi jest kontuzjowany, nierzadko obaj. W tej chwili leczy się Vidić. Niby są Evans, Smalling i Jones, ale to jeszcze nie ten rozmiar kapelusza, w dodatku oni także nie są ze stali.

W bramce numer jeden to De Gea, jest też Lindegaard. Każdy z nich ma papiery na bronienie na najwyższym poziomie, ale presja oczekiwań ciąży na nich gigantyczna. Stają w końcu pomiędzy tymi samymi słupkami, w których jeszcze nie tak dawno stawał van der Sar, jeszcze przed nim Schmeichel. Nie bramkarze a legendy.

Ktoś mógłby powiedzieć, że ta drużyna może pokonać się sama, że nadmiar talentu może wprowadzić niezgodę w szatni i na boisku, że nadmierna pewność siebie może kosztować cenne punkty. Historia zna aż nadto takich wypadków. Ale pamiętajmy kto trenuje tę drużynę. Sir Alex Ferguson. Miałem tu dodać jakiś epitet, ale po co? Każdy wie, kim on jest dla futbolu.

United w tym sezonie mają pakę, jakiej dawno nie mieli, a przegonić ich będzie mógł tylko ktoś lepszy. Tytuł dla czerwonej strony Manchesteru? Chelsea zgubiło punkty ze Swansea, a City wychodzi na murawę, gdy piszę te słowa. Mimo to, nawet jeśli Citizens przegrają, kibice United nie będą spać spokojnie. Ich klub ma wszystkie składowe, by zostać mistrzem, ale tytuł i tak może im się wymknąć, bo rywale prezentują się równie niewiarygodnie.

Problemy pierwszego świata - myślę sobie, oglądając jednym okiem Widzew z Jagiellonią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz